Biznes

17 miliardów złotych straty NBP. Kto zawinił i co to znaczy dla nas?

  • 22 kwietnia, 2023
  • 11 min read
17 miliardów złotych straty NBP. Kto zawinił i co to znaczy dla nas?


Jak stracić 17 miliardów złotych? Trzy lata z rzędu prezes NBP Adam Glapiński mógł z dumą chwalić się, ile to kierowana przez niego instytucja wypracowała zysku i ile dzięki temu temu trafiło do budżetu państwa. Każda passa się jednak kończy. I ta skończyła się naprawdę spektakularnie. Z czego wynika monstrualna strata NBP? Kto jest jej winien i co z tego dla nas wynika?

Narodowy Bank Polski, jak co roku opublikował sprawozdanie finansowe za ubiegły rok. O ile jednak wynikiem za 2021 r. (prawie 11 mld zł zysku) prezes Adam Glapiński pochwalił się już 5 stycznia 2022 r., o tyle na raport za 2022 r. trzeba było czekać do kwietnia. A do tego jeszcze wykopać te wyniki, skrzętnie schowane przed wzrokiem niepowołanych, z podzakładki na stronie internetowej nbp.pl.

Jakoś tak się złożyło, że tego dnia na główną stronę trafiły „Dobre Praktyki kontaktów członków Rady Polityki Pieniężnej z inwestorami i analitykami finansowymi w Narodowym Banku Polskim”, a nie sprawozdanie finansowe banku, które przecież jest jednym z najważniejszych dokumentów dotyczącym jego działalności. Przypadek? Nie sądzę.

Decydującym argumentem na rzecz wstydliwego ukrywania wyników finansowych banku centralnego jest pewnie fakt, że w 2022 r. NBP „wypracował” 16,9 mld zł straty. Dobrze widzicie. Prawie siedemnaście miliardów złotych. Na minusie. Przejrzałem sprawozdania finansowe naszego banku centralnego, dostępne na jego stronie, i ostatni porównywalnie zły rok był w 2007 r., gdy strata sięgnęła 12,4 mld zł.

Poprzednie lata były jednak dla NBP bardzo obfite: 11 mld zł w 2021 r. na plusie, 9,3 mld zł w 2020 r. i 7,8 mld zł w 2019 r. Wtedy prezes Glapiński chętnie chwalił się, jaki to zarządzany przez niego bank generuje zysk i ile z tego trafia do budżetu państwa. Eksperci studzili jednak zapędy do autopromocji, przypominając, że wynik finansowy banku centralnego zależy w większym stopniu od sytuacji na rynkach niż od zdolności menedżerskich zarządu.

Jeśli zysk banku nie bierze się z menedżerskich talentów jego prezesa, to może jego strata też nie wynika z niedostatków tych talentów? Nie do końca. Sprawdźmy z czego się wzięło 17 miliardów złotych straty NBP, a przede wszystkim – co z tego wynika dla naszych portfeli?

NBP jak Silicon Valley Bank? Niezrealizowana strata na obligacjach

Gwoździem do trumny amerykańskiego banku, którego upadek w marcu odbił się szerokim echem po globalnym rynku finansowym, były straty na obligacjach. Co się stało? Krótko przypomnę.

SVB, jak każdy inny bank na świecie, lokował dużą część swojej płynności w amerykańskie obligacje skarbowe. A te, w wyniku podwyżek stóp procentowych przez Rezerwę Federalną, znacząco straciły na wartości. To nie było problemem, dopóki Silicon Valley Bank mógł je trzymać – w zamyśle: aż do dnia zapadalności, czyli wykupu ich przez rząd po cenie nominalnej. Niestety, okazało się, że musi się ich pozbyć.

Warto przeczytać!  Wojsko z technologią kwantową. WAT dokonała przełomu

Kiedy klienci przyszli wyjmować depozyty, a bank musiał zacząć sprzedawać te obligacje, by pokryć owe żądania deponentów, konieczne stało się też zaktualizowanie wyceny tych instrumentów do kursu rynkowego. A wtedy ta jeszcze niezrealizowana strata okazała się tak dużą faktyczną stratą, że była nie do pokrycia przez kapitały własne banku.

Jak ma się do tego 17 miliardów złotych straty NBP? Ano tak, że duża część tej kwoty wynika właśnie ze zmian w wycenie obligacji. Narodowy Bank Polski, jak każdy inny bank centralny na świecie, lokuje dużą część swoich rezerw walutowych właśnie w obligacje skarbowe denominowane w dolarze, euro czy jenie. A do tego od 2020 do 2021 r. NBP prowadził skup polskich obligacji Skarbu Państwa, PFR i BGK, w ramach „Tarczy antykryzysowej”.

A wycena tych wszystkich obligacji poleciała w dół. NBP podaje, że ma w bilansie dłużne papiery wartościowe w walutach obcych warte 516 mld zł i 128 mld zł w innych zagranicznych aktywach. I w 2022 r. zanotował 25 mld zł straty wynikającej ze spadku ich ceny (dla porównania w 2021 r. było to minus 3 mld zł).

Część tej straty została złagodzona przez… osłabienie złotego. Gdy polska waluta się osłabia, wtedy wartość np. amerykańskich obligacji – rośnie. Na różnicach kursowych NBP zyskał ponad 22 mld zł. Niekorzystne warunki rynkowe sprawiły, że wynik na zrealizowanych transakcjach wyniósł tylko 15,2 mld zł. Tylko, bo rok wcześniej było ponad 20 mld zł.

Czy NBP mógł coś na to poradzić? Raczej nie. Podobne straty dotknęły wielu innych banków centralnych: szwajcarski zanotował 132 mld franków straty, brytyjski 133 mld funtów, japoński, amerykański, australijski, czy szwedzki – kolejne dziesiątki miliardów. Na tym tle 17 miliardów złotych w wykonaniu polskiego banku centralnego wygląda niegroźnie.

Ba! Można powiedzieć nawet, że przewrotnie NBP zrobił co się dało, by swój wynik poprawić. Dlaczego? Ponieważ im gorzej radzi sobie złoty względem głównych walut, tym wyższy zysk na różnicach kursowych notuje bank centralny. I tym większą zasługą we „wspieraniu polityki gospodarczej rządu” może się pochwalić.

Polityka pieniężna kosztuje. Darmowy pieniądz wcale nie jest darmowy

Lata 2020-2021 były okresem rekordowo niskich stóp procentowych w Polsce (ale i na świecie), a do tego niespotykanej wcześniej praktyki, czyli skupu obligacji skarbowych i prawie skarbowych, czyli długu PFR i BGK emitowanego na potrzeby różnych tymczasowych (jak się wtedy wydawało) funduszy antycovidowych i tarczowych.

Przez ponad rok NBP kupił w sumie tych instrumentów za około 150 mld zł. Od kogo je kupił? Nie bezpośrednio od rządu (bo tego zabrania mu prawo), ale od banków, na zasadach „rynkowych”. Czemu w cudzysłowie? Bo z przeprowadzaniem aukcji skupu obligacji NBP radził sobie nie najlepiej – zwłaszcza na początku.

Warto przeczytać!  GT Voice: Ambicje Indii mogą sprzyjać komplementarności z Chinami

Ktoś łebski wpadł więc na pomysł, że może Ministerstwo Finansów mogłoby zrobić specjalną, prywatną emisję obligacji tylko dla jednego banku, a ten bank mógłby sprzedać te papiery NBP-owi. A że tym jednym bankiem był rządowy BGK, no cóż, przypadek. I pewnie także przypadkiem żadna ze stron pofatygowała się poinformować o tych operacjach publicznie (przynajmniej dopóki nie wywęszyli tego dziennikarze).

Nie jest to w tej chwili aż tak istotne. W każdym razie – NBP nakupił obligacji (po wysokich cenach, bo przecież obniżył stopy procentowe prawie do zera) i trzyma je na swoim bilansie, czekając aż stopniowo będzie je wykupował rząd (w takiej czy innej postaci). Jakieś z tego odsetki wpływają do NBP, ale wielkiej różnicy nie robią.

Dużo bardziej brzemienne w skutkach jest jednak to, że te 150 mld zł trafiło do systemu bankowego. Jednym z efektów zwiększenia się ilości gotówki w obrocie jest dzisiejsza inflacja. A konsekwencją inflacji – wzrost stóp procentowych.

A czym są stopy procentowe? To oprocentowanie, jakie NBP płaci bankom za… lokowanie pieniędzy w banku centralnym – w formie rezerwy obowiązkowej lub bonów pieniężnych. Ile podwyżki stóp procentowych kosztowały NBP (czyli ile zarobiły banki na posiadaniu płynności)? W 2022 r. było to ponad 15 mld zł. Dla porównania, w 2021 r. niecały miliard. A zatem NBP najpierw wpompował w system bankowy masę dodatkowego pieniądza, a potem zaczął ten pieniądz z rynku ściągać oferując bankom za niego wysokie oprocentowanie.

Analizując to można dobrze zrozumieć, na czym polega prowadzenie polityki pieniężnej. Podnoszenie stóp procentowych ma sprawić, by bankom opłacało się wkładać pieniądze do NBP, a nie np. udzielać kredytów. A jeśli już, to żądać od klientów oprocentowania, które jest odpowiednio wyższe. Po co pożyczać Kowalskiemu na 7% i ryzykować, że nie odda, skoro można kupić pozbawione ryzyka bony od NBP na 6,75%?

Traderzy z NBP dali się wyleszczyć?

W 2021 r. nasz bank centralny, rozochocony chyba powodzeniem własnych innowacji na innych polach działalności, postanowił spróbować swoich sił… na rynku akcji. Na koniec 2021 r. miał niecałe 3,5 mld zł w kontraktach na indeksy giełdowe wyceniane głownie w dolarze i euro, a także trochę w funcie.

Pierwszy rok poszedł nieźle – zysk na tych operacjach przekroczył 1 mld zł. I chyba zachęcony sukcesem, NBP zwiększył pozycję do 3,8 mld zł (na koniec 2022 r.). Ale co się działo na giełdach w 2022 r. – pamiętamy. Podwyżki stóp, wybuch wojny, kryzys energetyczny, szalejąca inflacja, widmo recesji… S&P 500 spadł o prawie 20%, Euro Stoxx o 14%, a NBP umoczył 2,2 mld zł.

O ile nie można właściwie mieć pretensji o straty związane z prowadzoną polityką pieniężną albo z wyceną obligacji, stanowiących trzon rezerw walutowych, o tyle te 2 mld zł straty idą na konto osoby, która zatwierdziła decyzję, by zacząć w ten sposób lokować środki banku centralnego. Kim jest ta osoba? Cytując Tadeusza Sznuka: „Nie wiem, choć się domyślam”.

Warto przeczytać!  Średnia emerytura w Polsce wyraźnie wzrosła. Rośnie też liczba emerytów

Co może z tym zrobić NBP? Opcja pierwsza: może zachować się jak typowy giełdowy „leszcz”, czyli kupić na górce, stracić na spadkach i zamknąć pozycję, twierdząc, że został oszukany, naciągnięty, a giełda to jedno wielkie kasyno.

Opcja druga: może tkwić w postanowieniu, że nie chodzi o zarabianie, ale o lokowanie rezerw walutowych w sposób zdywersyfikowany i oddający strukturę rynku finansowego. Ale wtedy nie może się chwalić zyskami, jeśli nie chce być ganiony za straty.

17 miliardów złotych straty to cios w… obronność

Jednym z największych problemów z NBP pod rządami Adama Glapińskiego są jego niepokojąco bliskie relacje z rządem – a właściwie nawet bardziej z partią rządzącą. Prezes banku centralnego nie raz dawał wyraz większej trosce o bezrobocie i politykę gospodarczą państwa (która nie należy do mandatu konstytucyjnego tej instytucji) niż o niską inflację.

Banki centralne nie są od zarabiania pieniędzy. Są od prowadzenia polityki pieniężnej. Nie produkują nic, nie wytwarzają żadnej wartości dodanej. Wszystkie zyski i straty są całkowicie papierowe i wynikają z takich a nie innych zasad księgowości. Teoretycznie bank centralny mógłby wygenerować dowolny wynik – skoro sam jest emitentem pieniądza, w którym ten wynik jest wyliczany.

A jednak nasze prawo przewiduje, że co roku ewentualny zysk banku centralnego zasila (w 95%) budżet państwa. Z jednej strony – dlaczego by nie? Widać jednak, że rodzi to pokusę, by z efektu ubocznego działalności banku centralnego zrobić istotne narzędzie polityczne.

Zeszły rok stał pod znakiem zbrojeń. Rząd (słusznie czy nie) zaczął ogłaszać wielkie programy zakupu sprzętu. Z czego to sfinansować? Powołano Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych, który miał być zasilany m.in. z zysku NBP. Na początku 2022 r. wydawało się to może dobrym pomysłem, bo wynik za 2021 r. sięgał 11 mld zł.

Dzisiaj widzimy, że zysku z NBP nie ma (i pewnie nie będzie, przynajmniej dopóki banki centralne na świecie walczą z inflacją i utrzymują wysokie stopy procentowe), a sprzedaż obligacji, które miały zasilić ten fundusz okazał się fiaskiem.

To zaś oznacza, że dużo więcej pieniędzy będzie musiał na zakupy czołgów, okrętów i samolotów wydać budżet państwa – prawdopodobnie zadłużając się, bo kto w roku wyborczym będzie podnosił podatki.

Mamy więc i słabego złotego, i wysoką inflację, i stopy procentowe, które zatrzymały akcję kredytową, i 17 miliardów złotych straty NBP. No, naprawdę, jak nie idzie, to nie idzie.

 

Źródło zdjęcia: kanał Youtube NBP/Pixabay




Źródło