Birkenstock wart miliardy dolarów. „Wydają się nieatrakcyjne”
Takie zwykłe, choć pożądane i podrabiane – tak można w skrócie scharakteryzować sztandarowy produkt Birkenstock. Niby nic – sandał – a to właśnie dzięki niemu w pierwszej ofercie publicznej wyceniono jedną akcję spółki na 46 dolarów, co łącznie daje około 8,6 mld. To dwukrotnie więcej niż niecałe trzy lata temu.
Korzenie firmy sięgają XVIII-wiecznego szewca. Później na nowo zostały odkryte przez hippisów w latach 60. XX wieku.
– Przez dziesięciolecia Birkenstock nie był modnym butem – przekonywała w BBC News reporterka modowa „New York Timesa” Elizabeth Paton. – Kojarzyły się z niesforną ciotką na wakacjach czy nauczycielem fizyki, który zakładał do nich skarpetki – dodaje.
Niemiecki producent zaczął swoją wspinaczkę na szczyt popularności dzięki supermodelce Kate Moss, która z przyjemnością je nosiła. Teraz rzesza ich fanów „idzie” w miliony, m.in. dzięki z jednej strony współpracom, jakie podczas pandemii nawiązała z projektantami mody, a z drugiej – celebrytami tj. Gwyneth Paltrow czy Kaia Gerber, które zaczęły je po prostu nosić. W tym roku pojawiły się m.in. w filmie Barbie, w którym główna bohaterka zakłada ich różową wersję. Ta krótka scena spowodowała, że popyt wzrósł trzykrotnie.
Debiut Birkenstock na Wall Street: obawy klientów kontra obawy inwestorów
Inwestorzy w związku z planowanym debiutem na nowojorskiej giełdzie zastanawiają się, czy spółka zdoła utrzymać zainteresowanie fanów, a co za tym idzie – dynamikę sprzedaży.
– Niektórzy mówią, że Birkenstock ma swoją chwilę. Zawsze wtedy odpowiadam, że ta nasza chwila trwa już od 250 lat i będzie trwała – zaznacza dyrektor generalny Olivier Reichert w liście do inwestorów.
Duży skok jakościowy firma przeżyła, kiedy w 2013 roku zdecydowała się na wsparcie od L. Cattertona, firmy należącej do luksusowego giganta LVNH, tym samym rezygnując z rodzinnego zarządzania. Późniejsza sprzedaż części udziałów pozwoliła koncernowi zarobić prawie 1,5 mld dolarów. Jednak wciąż zachowała 80 proc. udziałów w Birkenstock, co pozwala sądzić w jej wiarę, że niemiecki producent ma przed sobą jeszcze świetlane dni. Dla części analityków wejście na giełdę jest po prostu kolejnym naturalnym krokiem.
W związku z debiutem giełdowym klienci obawiają się, że rynek będzie wywierał na firmę presję, która spowoduje kompromisy szkodzące marce. – Pogorszyć się może jakość – zaznacza Bella Sheth w BBC News, która od ponad trzydziestu lat kupuje sandały tej marki. Obecnie ma ich sześć par. Te obawy podziela Thomai Serdari, profesorka marketingu na Uniwersytecie Nowojroskim. – W przypadku mody zdarza się, że ekspansja powoduje „rozwodnienie” marki – zaznacza. Birkenstock nie musi jej zdaniem „skończyć” jak GAP, który w latach 90. wydawał się być wszędzie, a teraz jest zaledwie cieniem dawnej firmy.
Jak poradziły sobie lub nie inne firmy modowe?
Fortuny niektórych firm, tj. marka butów Allbirds czy Dr Martens, które weszły na giełdę w 2021 roku, gdy na rynkach panowała gorączka, straciły fortunt. Inne, np. Crocs, okazały się trwałe. Producent gumowych sandałów sprzedaje bowiem ponad 100 mln par butów rocznie i jest wart 5,2 mld dolarów (sześciokrotnie więcej niż na początku).
Zdaniem ekspertów modowo-inwestycyjnych, jeśli tylko Birkenstock zachowa „wygodę” swoich butów, od której wszystko się zaczęło, powinien sobie poradzić. Ludzie będą je nadal nosić, nawet jeśli wyjdą one z mody.
W zeszłym roku firma sprzedała 30 mln par butów. W Polsce można je upolować na przecenach już z 200 zł, jednak średnio para kosztuje około 300 zł. Za pełne buty firmy trzeba już zapłacić koło 700 zł.