Chcesz wynająć mieszkanie, zapłać podwójnie. Jak oszukać naiwnego najemcę
- Katarzyna chciała wynająć mieszkanie dla swojej rodziny. Wyszukała w internecie ogłoszenie, które ją zainteresowała i skontaktowała się z ogłoszeniodawcą
- Wszystko wyglądało dobrze, dopóki pośrednik nie zadzwonił do niej poinformować, że żeby „zarezerwować” mieszkanie musi wpłacić całą kaucję
- Potem okazało się, że agent nieruchomości oczekuje od niej także wpłaty w wysokości dwóch czynszów plus VAT w dniu podpisania umów najmu i pośrednictwa
- — Wyszło z tego grubo ponad 30 tys. zł — tłumaczy Kasia
- — Agent nieruchomości nie ma prawa od wziąć od najemcy żadnych pieniędzy — tłumaczy Grzegorz Szudzichowski, który w branży nieruchomości pracuje od kilkunastu lat i prowadzi własne biuro pośrednictwa
- Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Onetu
Katarzyna wróciła z mężem do Polski na początku lutego. Wynajęli swój dom w Bawarii, zabrali psa i dwójkę dzieci i po 10 latach postanowili zamieszkać na nowo w ojczyźnie Kasi. Po tygodniu mieszkania kątem u rodziców Katarzyna rozpoczęła poszukiwania mieszkania na wynajem.
— Nie chcieliśmy od razu kupować nieruchomości — tłumaczy. — Myślę, że na wybór domu mamy czas. Zresztą, może nigdy go nie kupimy, może, kiedy dzieci dorosną, wrócimy do Bawarii? Zrobiłam sobie kawę, otworzyłam komputer i zaczęłam szukać. Potrzebowaliśmy czterech pokoi, bo mamy dwie córki w różnym wieku, no i nie chcieliśmy spać w salonie. Wybraliśmy rodzinną, spokojną dzielnicę, w której usytuowana jest nowa szkoła młodszej córki. Ceny? Za 90-metrowe mieszkanie wynajmujący chcieli nawet po 10 tys. zł. Do tego doliczyć trzeba kaucję, zazwyczaj w wysokości jednego czynszu. Jasne, że zaskoczyły mnie ceny, ale z drugiej strony długo nie było nas w kraju. Pomyślałam, że takie są teraz realia. A poza tym to nasze nowe życie, damy radę.
„Zapłaci pani podwójnie”
Już pierwsze ogłoszenie wpadło Kasi w oko. Cztery pokoje, duży salon, dwie łazienki, no i właściciele akceptowali psa. Katarzyna zadzwoniła pod numer wskazany na ogłoszeniu i umówiła się na oglądanie nieruchomości.
Wojenki sąsiedzkie. „Dokarmiała psy, zrzucając resztki przez okno” [LIST]
— Na miejscu czekał na mnie pan, który przedstawił się jako „opiekun nieruchomości”. Weszliśmy do mieszkania i… właściwie na tym skończyło się oprowadzanie. Zdjęcia nie bardzo oddawały stan faktyczny mebli i sprzętów, ale przymknęłam na to oko. Wiadomo, że wcześniej mieszkała tam rodzina z dziećmi, meble się zużyły. W mieszkaniu było dość miejsca dla całej naszej rodziny, lokalizacja nam opowiadała, więc poinformowałam agenta, że najprawdopodobniej się na nie zdecydujemy. Z tej wizyty wracałam z przekonaniem, że mam niesamowite szczęście i że znalazłam odpowiednie miejsce. Okazało się jednak, że mało co nie padłam ofiarą oszustwa.
Zaledwie godzinę później agent nieruchomości zadzwonił do Kasi, by ją poinformować, że mieszkanie oglądała inna rodzina, że dała lepszą cenę, ale on zarekomendował właścicielom Katarzynę. Nadmienił, że agencja zwyczajowo pobiera od najemców prowizję w wysokości „jednego czynszu plus VAT”, ale w przypadku najmu dłuższego niż dwa lata, prowizja będzie… podwójna.
„Nie ma prawa wziąć pieniędzy”
— Powiedział, że właściwie jej pierwszą część mogę zapłacić przelewem, a z drugą „zrobi mi na rękę” i pozwoli zapłacić ją w gotówce — opowiada Kasia. — Poprosiłam, by zapisał mi to w mailu, bo chciałam przekazać mężowi wszystkie informacje. No i kiedy ten mail dotarł, zrozumiałam, że przed podpisaniem mam wysłać kaucję za mieszkanie na konto agencji, podpisać jakąś „umowę rezerwacyjną”, a dzień później umowę wynajmu, opłacić czynsz i wpłacić dwie prowizje… Wyszło tego grubo ponad 30 tys. zł na raz. Co ciekawe, wszystkie przelewy miały pójść na konto agencji… A imienia właściciela nie poznałam do tej pory.
— Agent nieruchomości nie ma prawa od wziąć od najemcy żadnych pieniędzy — tłumaczy Grzegorz Szudzichowski, który w branży nieruchomości pracuje od kilkunastu lat i prowadzi własne biuro. — On może jedynie, jeżeli ma odpowiednie pełnomocnictwo, podpisać umowę najmu, a kaucję wpłaca się na konto właściciela. Jak słyszę takie historie, to jest mi wstyd. Zawsze uprzedzam moich klientów, że nie ma czegoś takiego jak umowy rezerwacyjne. Agent nie może wziąć od klienta ani złotówki, bo dopiero kiedy wykona czynność, to umowa pośrednictwa jest umową skutku. Żebym dostał prowizję, muszę wykonać skutek w postaci zawarcia umowy najmu. Uważam, że pani Katarzyna padła ofiarą przekrętu, naciągania. Króciutko powiem: wstyd, że tak się zachowują moi koledzy po fachu. Denerwuje mnie też robienie „sztucznego tłumu” i wmawianie klientom, że na mieszkanie jest wielu chętnych. To się może zdarzyć w przypadku mniejszych nieruchomości, ale nie dużych mieszkań.
— Wiele się zmieniło w naszym zawodzie, odkąd ówczesny wicepremier Jarosław Gowin „uwolnił” zawody, takie jak pośrednik nieruchomości, czy taksówkarz — tłumaczy Grzegorz Szudzichowski. — Dlatego nie mamy w Warszawie korporacji taksówkarzy, tylko tanich przewoźników. Żeby zostać pośrednikiem, musiałem zdać egzamin państwowy, opłacić licencję. Co roku uczestniczyłem w różnych szkoleniach, uczyłem się, doszkalałem, bo taki był obowiązek. Teraz tego nie ma i efekt jest taki, że obrotem nieruchomości może zajmować się dosłownie każdy. Otwiera się też przestrzeń na różnego rodzaju oszustwa. Mężczyzna, który „obsługiwał” nieruchomość, która zainteresowała panią Katarzynę, prawdopodobnie oszukuje właściciela biura i po prostu bierze podwójną prowizję, by jej połowę zatrzymać.
Katarzyna w porę zorientowała się, że kwota, jakiej wymagał od niej pośrednik za wynajęcie nieruchomości, jest podejrzanie wysoka.
— Na początku było mi szkoda mieszkania, ale już kilka dni później znalazłam uczciwą agencję, która przedstawiła nam bardzo interesujące oferty, nad którymi się teraz zastanawiamy — opowiada Kasia. — Chciałabym jednak ostrzec wszystkich, którzy mieszkanie wynajmują pierwszy raz i zależy im na czasie: nie ma się co spieszyć, uważnie analizujcie warunki najmu i nie podpisujcie nic, co wydaje wam się podejrzane.
