Biznes

Czy znów możemy liczyć na wzrost płac? Nie ma się co cieszyć

  • 14 listopada, 2023
  • 9 min read
Czy znów możemy liczyć na wzrost płac? Nie ma się co cieszyć


Ślamazarne ożywienie gospodarcze i wysokie (wciąż) stopy procentowe mogłyby zwiastować, że i na rynek pracy nadchodzą chude lata. Najnowsza projekcja NBP pokazuje jednak, że… tak być nie musi. Czy pracownicy w Polsce powinni obawiać się o swoje posady? A może raczej liczyć na solidny wzrost płac? Czego spodziewać się w najbliższych kwartałach?

Wzrost PKB, po nędznym 2023 r. (+0,3%), ma w przyszłym roku przyspieszyć do niecałych 3% – tego przynajmniej spodziewa się Narodowy Bank Polski w swojej najnowszej projekcji. Jak na polskie warunki, warunki kraju, który aspiruje, by doganiać te najbogatsze państwa, to dość mało. Przed pandemią, w okresie tak chętnie określanym przez prezesa Glapińskiego jako „cud gospodarczy”, polska gospodarka „cisnęła” po 5% rocznie.

Oczywiste jest, że istotnie ma spaść inflacja. To akurat w projekcjach NBP norma, o czym pisałem wielokrotnie. W 2024 r. ceny mają wzrosnąć „tylko” o 4,6%, a rok później – o 3,7%. Dla przypomnienia cel inflacyjny NBP to 2,5% plus minus 1 punkt procentowy dopuszczalnych odchyleń. To oznacza, że 3,5% to maksymalna granica tego, co NBP może zaakceptować.

Tymczasem, mając ten punkt daleko na horyzoncie, najwcześniej za dwa lata, NBP zdecydował o cięciu stóp procentowych (we wrześniu i październiku). I mimo tych cięć, które wedle wszelkich prawideł ekonomicznych (a nawet samego NBP – zobaczcie tutaj) powinny pchać inflację w górę, ścieżka inflacji w projekcji z listopada jest… niższa niż w tej z lipca.

 

Zostawmy to już jednak w spokoju. Z jednym trzeba się z prezesem Glapińskim zgodzić – zmiana u władzy wprowadziła niepewność do prognoz. Po poprzednim rządzie można było się z dużą dozą prawdopodobieństwa spodziewać, że jak będzie trzeba, to przez Orlen będzie manipulował cenami paliwa, dopłatami zaniżał ceny energii czy węgla, a mimo rosnącego deficytu w budżecie utrzymywał „tarcze antyinflacyjne”, czyli obniżony VAT na żywność.

Czy nowy rząd będzie robił tak samo? Tu pewności nie ma. Dlatego inflacja – jeśli potraktujemy ją tylko jako statystyczny wskaźnik – może rzeczywiście być wyższa lub niższa od projekcji. Pewne jest jednak, że inflacja – rozumiana jako zjawisko gospodarcze – tak szybko nie zniknie.

Inflacja inflacją, a rynek pracy rynkiem pracy

Zanim NBP rozpoczął znienacka podnoszenie stóp procentowych, prezes Glapiński podkreślał, że inflacja nie jest problemem, dopóki wzrost wynagrodzeń jest wyższy niż cen. Na taką sytuację mówi się: realny (czyli skorygowany o inflację) wzrost płac.

Warto przeczytać!  Fakty - Region - ZUS przypomina. Od września nowe limity dla dorabiających -

Ku zaskoczeniu nikogo (oprócz może prezesa NBP i części Rady Polityki Pieniężnej) inflacja, której pozwolono się rozhulać, w pewnym momencie wyprzedziła dynamikę wynagrodzeń. To oznacza, że nawet mimo podwyżek w pracy Polaków stać było (przeciętnie) na coraz mniej.

Taka sytuacja (realnego spadku wynagrodzeń) trwała przez rok – od połowy 2022 r. do połowy 2023 r. Ostatnio wraz z hamowaniem inflacji dynamika wynagrodzeń znowu stała się wyższa niż wzrost cen. Czy w związku z dość mizernym tempem prognozowanego wzrostu aktywności gospodarczej należy się spodziewać, że i wzrost płac nie będzie już tak wysoki?

Wydawałoby się, że tak powinno być. Skoro popyt konsumpcyjny słabnie, firmy nie są już w stanie tak windować marż, to mniej skłonne będą też do dawania podwyżek i zwiększania zatrudnienia. Projekcja NBP pokazuje jednak, że tak wcale nie będzie.

Przeczytaj też: Czy prezes NBP po wyborach zmienia się w jastrzębia? Możliwa zmiana rządu już zatrzymała obniżki stóp procentowych. Czy powinniśmy szykować się na ich podwyżki?

Wzrost płac i wzrost bezrobocia

Wynagrodzenia w przyszłym roku mają wrosnąć o ponad 9% (choć to prawie 13% w tym roku). To zaś oznacza, że realnie będziemy na plusie. Z czego to wynika? Może się okazać, że to nie wzrost płac będzie dla firm największym problemem. Wysoka dynamika wynagrodzeń przy relatywnie niskim wzroście gospodarczym i hamującej inflacji wynikać będzie z… zacieśniania się rynku pracy.

Na przyszły rok NBP przewiduje spadek liczby pracujących oraz obniżenie się odsetka aktywnych zawodowo. Warto pamiętać, że „aktywni zawodowo” to także bezrobotni poszukujący pracy. Sama stopa bezrobocia ma nieco wzrosnąć, wciąż jednak będzie na historycznie bardzo niskim poziomie 3,3%.

„Stopniowo obniżająca się w horyzoncie projekcji liczba osób aktywnych zawodowo, wynikająca z negatywnego wpływu procesów demograficznych, będzie również oddziaływać w kierunku spadku liczby zatrudnionych, ale równocześnie ogranicza skalę wzrostu stopy bezrobocia”

– tak opisują ten proces ekonomiści z NBP. A więc – w starzejącym się społeczeństwie coraz mniej jest rąk do pracy. To zaś sprawia, że choć popyt na pracę może i spada (a przynajmniej nie rośnie już tak dynamicznie), to bezrobocie nie rośnie gwałtownie.

Warto przeczytać!  JSW zaprezentowała wyniki za drugi kwartał

A jeśli bezrobocie nie rośnie, to znaczy, że podaż pracy (czyli pula dostępnych pracowników) nie pozwala przechylić szali na stronę „rynku pracodawcy”. Nadal pracownik ma mocną pozycję negocjacyjną, a straszenie, że „mam trzech na twoje miejsce” już nikogo nie rusza.

Co – zdaniem NBP – ma łagodzić ten ubytek w dostępnych zasobach pracy? Oczywiście to samo, co w ostatniej dekadzie, czyli „rosnąca obecność migrantów z Ukrainy i innych krajów na polskim rynku pracy”.

No to chyba mamy problem.

Liczba ubezpieczonych w ZUS
Źródło: Projekcja inflacji NBP, listopad 2023

Zasoby ludzkie też się kończą

Splot okoliczności, dziurawe prawo i tragiczny los nękanej wojną od 2014 r. Ukrainy sprawiły, że do Polski przez lata przybyły miliony obywateli tego kraju. I tak jak Polacy w Wielkiej Brytanii dziesięć lat wcześniej, tak Ukraińcy napędzili polską gospodarkę nowymi siłami pracy. Jednocześnie godząc się na niższe niż Polacy na tych samych stanowiskach wynagrodzenia, hamowali presję płacową.

Liczenie, że tak będzie nadal, wydaje się złudne. Po pierwsze, kto miałby do Polski przyjeżdżać? Ukraińcy, którzy przybyli do Polski w 2022 r., uciekając przed wojną, nie byli taką samą grupą, jak ci, którzy przyjeżdżali do pracy po 2014 r. Mężczyźni zostali w ojczyźnie, by walczyć z najeźdźcą, granicę przekraczały głównie kobiety i dzieci. I z dużo mniejszą intencją, by zostać u nas na stałe.

wykresy dot. uchodźców z Ukrainy
Źródło: „Sytuacja życiowa i ekonomiczna migrantów z Ukrainy w Polsce – wpływ pandemii i wojny na charakter migracji w Polsce”, NBP

Wojna w Ukrainie trwa, ale życie powoli stara się wrócić do normy – na ile to możliwe. Część uchodźców decyduje się na repatriację. A część – na wyjazd dalej na Zachód, w poszukiwaniu bardziej dostatniego życia. I jako naród, który w ostatnich dwóch dekadach doświadczył emigracji 2 mln obywateli, nie powinniśmy się dziwić.

Powtórzę – pokładanie nadziei w imigracji zarobkowej ma mało uzasadnienia. Jak „politykę migracyjną” prowadził rząd PiS – pamiętamy. Natomiast w umowie koalicyjnej nowego rządu znalazło się miejsce na postulat „ograniczymy obowiązki związane z zadawaniem prac domowych” oraz na „zintegrowany system pozwalający kupić bilet na przejazd z wykorzystaniem dowolnych środków transportu zbiorowego”, natomiast nie ma nic na temat kierunków działania państwa w zakresie imigracji.

Jak sobie radzą firmy? Wzrost płac przesądzony?

Zasoby pracy – to pojęcie brzmi mało empatycznie, ale z punktu widzenia biznesu tym właśnie są pracownicy. Zasobem, który ma określoną wartość, którego pozyskanie kosztuje i który generuje dla firmy pewną wartość.

Warto przeczytać!  Kurs euro przyciągany do 4,70 zł, kurs funta ostro reaguje na inflacyjną niespodziankę (komentarz z 20.09.2023)

Kiedyś było tak, że gdy tylko gospodarka zwalniała, to firmy zaczynały cięcia właśnie od pracowników. Bo przecież „w razie czego się zatrudni”. Dane pokazują jednak, że nasi przedsiębiorcy też się uczą. Wygląda na to, że biznes zauważył, że wcale nie jest tak łatwo o dobrego pracownika – więc jak już się takiego ma, to bardziej się opłaca go przytrzymać niż szukać nowego.

Trochę jak z klientami – dużo taniej jest utrzymać klienta niż pozyskać nowego. Choć może nie w każdej branży – wnioskując z metod działania firm telekomunikacyjnych…

„Opóźnienie reakcji zatrudnienia na zmiany aktywności gospodarczej wiąże się ze zjawiskiem tzw. chomikowania pracy przez przedsiębiorstwa (ang. labour hoarding) i jest sygnalizowana przez spadkowy trend przeciętnej liczby przepracowanych godzin pracy w danych BAEL”

– wyjaśnia projekcja NBP. To jest zdecydowanie pozytywna wiadomość dla pracowników. Nawet jeśli firma nie będzie miała dla nich zadań, to tak łatwo nie zdecyduje się na zwolnienia. Może ograniczyć nadgodziny, może zaproponować przejście na mniejszy wymiar etatu, ale raczej nie wypuści cennego „zasobu” z rąk, jeśli nie musi.

Ogólnie jest to wiadomość dobra. Dla wszystkich. Pracownikom daje to w oczywisty sposób więcej spokoju i stabilności. Dla pracodawców oznacza to, że być może trzeba pogodzić się z okresem większych kosztów, jednak w momencie, gdy koniunktura odbije, możliwe będzie od razu wrzucenie wyższego biegu. I wygranie z konkurencją, która dla krótkoterminowych oszczędności pozbyła się mocy produkcyjnych.

Zyska także gospodarka i sektor finansowy. „Chomikowanie” pracowników i solidny realny wzrost wynagrodzeń sprawi, że popyt konsumpcyjny (który napędza nam PKB) nie wyhamuje za mocno, a kredytobiorcy nie będą mieli systemowo problemów ze spłacaniem rat.

Jedno, co smuci, to powód, dla którego jest „tak dobrze”. Sytuacja demograficzna była fatalna już kilka lat temu, a od pandemii zamieniła się w krytyczną. A opieranie przyszłości równowagi gospodarczej na założeniu, że gdzieś niedaleko wydarzy się znowu jakaś katastrofa, a uciekający przed nią ludzie uratują nasz rynek pracy – to nie brzmi jak wygrywająca strategia.

Źródło zdjęcia: Alex Kotliarskyi/Unsplash




Źródło