Rozrywka

Dzięki „Close Your Eyes” legendarny reżyser powraca w oszałamiającym stylu

  • 16 sierpnia, 2024
  • 9 min read
Dzięki „Close Your Eyes” legendarny reżyser powraca w oszałamiającym stylu


Na początku „Ducha ula” (1973), wzniosłego pierwszego filmu fabularnego Víctora Erice, wędrowny operator projektora przybywa do odległej kastylijskiej wioski, niosąc ze sobą kopię „Frankensteina” Jamesa Whale’a. Jest rok 1940, niedługo po zakończeniu hiszpańskiej wojny domowej, a mieszkańcy miasta, spragnieni rozrywki, są szybko zafascynowani tą smutną, przejmującą opowieścią o potworze stworzonym przez człowieka — nikt bardziej niż Ana (Ana Torrent), sześcioletnia dziewczynka o poważnym spojrzeniu i niezachwianej wierze, że jest świadkiem czegoś przerażająco prawdziwego. I kto, mając doświadczenie z klasyką Whale’a, mógłby się z nią kłócić? Starsza siostra Any, Isabel (Isabel Tellería), próbuje rozwiać jej obawy: „Wszystko w filmach jest fałszywe”. A jednak Isabel upiera się, z błyskiem psoty, że w wiosce jest prawdziwy potwór, tajemniczy duch, z którym mogą się komunikować, kiedy chcą. „Zamknij oczy”, szepcze, „i zadzwoń do niego”.

Pięć dekad później „Duch ula” nadal plasuje się wśród najbardziej obiecujących debiutów i największych hiszpańskich filmów; wydany w ostatnich latach dyktatury Francisco Franco, ustanowił Erice jako wiodący głos w narodowym kinie artystycznym, które dopiero zaczynało się odradzać. Od samego początku jasno dawał do zrozumienia, że ​​kino samo w sobie będzie wielką obsesją Erice. Wszystko w filmach może być fałszywe, jak mówi mała Isabel, ale nie ma nic fałszywego w ich władzy nad nami — lekcji, której Ana uczy się w młodym wieku. Podobnie jak Estrella, myśląca młoda bohaterka drugiego filmu Erice, „El Sur” (1983), której życie zmienia się na zawsze, gdy dostrzega swojego ojca wchodzącego samotnie do kina, goniącego widmo jego utraconej miłości. Miłość Erice do filmów nigdy nie była wątpliwa, nawet gdy filmy nie odwzajemniały jego uczuć. „El Sur”, adaptacja noweli Adelaidy García Morales, była zarówno znakomitym dziełem, jak i niekompletnym; jego ostatnia trzecia część nigdy nie została nakręcona, podobno z powodów finansowych, choć Erice temu zaprzecza. Od tego czasu nakręcił znakomity dokument „The Quince Tree Sun” (1992); współpracę non-fiction z irańskim reżyserem Abbasem Kiarostamim w 2007 r.; oraz kilka krótkich metraży, ale wciąż walczy o to, by nakręcić kolejny pełnometrażowy dramat.

Aż do teraz: będąc dobrze po osiemdziesiątce, Erice nakręcił po cichu zadziwiający nowy film zatytułowany „Close Your Eyes”. Poza ukrytym nawiązaniem do „The Spirit of the Beehive”, tytuł przygotowuje nas na rodzaj transu, jakbyśmy nie tylko oglądali film, ale uczestniczyli w seansie spirytystycznym — zgromadzeniu duchów przeszłości kina. Zaczyna się, chytrze, scenami z filmu w filmie, chociaż ten, w przeciwieństwie do „Frankensteina”, wyrasta z wyobraźni samego Erice’a. Nosi tytuł „The Farewell Gaze” i z tego, co widzimy — majestatyczny, szary prolog, osadzony we francuskim zamku w 1947 roku — wydaje się być powojenną opowieścią przygodową o misji odzyskania utraconej ukochanej osoby. Ale film, jak się dowiadujemy, pozostał niedokończony; produkcja została przerwana w 1990 roku, niedługo po tym, jak jego główny aktor, Julio Arenas (José Coronado), tajemniczo zniknął. Nigdy go nie odnaleziono, a reżyser Miguel Garay (Manolo Solo), bliski przyjaciel Julio, nigdy więcej nie nakręcił filmu. Ponad dwie dekady później Miguel mieszka w chacie nad morzem, łowi ryby i marzy o tym, co mogłoby się wydarzyć.

Warto przeczytać!  SNL Cold Open skupia się na sposobie postępowania z protestami na Uniwersytecie Columbia

Pewnego dnia to, co mogło być, puka do drzwi. Dziennikarka telewizyjna z Madrytu (Helena Miquel) bada zaginięcie Julio i chce przeprowadzić wywiad z Miguelem i wyemitować jego nieocenzurowane nagrania. Miguel zgadza się wziąć udział (przydałyby mu się pieniądze) i zaczyna prowadzić własne dochodzenie. Na początku poznajemy jego wieloletniego redaktora, Maxa (Mario Pardo), który trzyma pokój wypełniony puszkami na filmy i mruczy takie rzeczy jak „Cuda nie istniały w filmach od śmierci Dreyera”. Trudniej jest wyśledzić Lolę (Soledad Villamil), argentyńską piosenkarkę, która kiedyś była kochanką Miguela I Julio. W scenie, która zabawnie przyspiesza puls opowieści, ona i Miguel rozmyślają nad tym, jak aktor mógł spotkać swój przedwczesny koniec — a Lola, rozbawiona ponurą kontrolą Miguela nad narracją, nie może nie pochwalić jego wewnętrznego filmowego geeka.

A potem jest córka Julio, Ana, która niechętnie odkopuje swoje cenne wspomnienia o mężczyźnie, którego reputacja jako aktora — i jako „profesjonalnego kobieciarza” — znacznie przyćmiła jego zachowanie jako ojca. Chętnie jednak rozmawia z Miguelem, a w jej bólu i zagubieniu wyłania się przyciszona, wspaniała aria porzucenia. Uderza tym mocniej, że jest wygłaszana przez nikogo innego, jak Ana Torrent, która jest teraz po pięćdziesiątce. Ma bardziej peryferyjną rolę niż w „Duchu ula”, ale jej obecność nie straciła nic ze swojej uderzającej, nieruchomej grawitacji. Zobaczenie jej po tylu latach jest swego rodzaju cudem — może nie czymś z Dreyera, ale wciąż potężnym usprawiedliwieniem chwały kina.

Warto przeczytać!  Harvey Weinstein ma stanąć przed sądem w Nowym Jorku w środę pomimo pobytu w szpitalu

Można by opisać „Close Your Eyes” jako historię o tym, jak film o zaginionej osobie zrodził serial o zaginionej osobie, co jest ledwie najmniejszą z meta ironii, jakie wymyślili Erice i jego współautor, Michel Gaztambide. Samotne obrazy i pomysły z pierwszych dwóch filmów fabularnych reżysera — małe pudełko pełne cenionych dóbr, długie rozstanie ojca z córką — mają przejmującą tendencję do ponownego wynurzenia się tutaj, jakby Erice, pomimo wszystkich swoich niezwykłych talentów, nie był w stanie opowiedzieć niczego innego niż tę samą smutną historię. Rzeczywiście, nie trzeba żadnego skoku wyobraźni, aby postrzegać Miguela jako fikcyjnego dublera Erice’a, artystę, o którym czas i kino prawie zapomniały, teraz wpatrującego się w przeszłość i próbującego ocalić coś ze swojej sztuki. Nie jest też trudno dostrzec w „The Farewell Gaze” ponurych pozostałości skompromitowanych projektów samego Erice’a: „El Sur”, dobrze, surowoale także „The Shanghai Spell”, dramat wojenny, który Erice planował wyreżyserować na początku XXI wieku. (Zamiast tego nakręcił go Fernando Trueba w 2002 roku.)

Wszystko to grozi tym, że film Erice’a będzie brzmiał nadmiernie egocentrycznie, choć tak naprawdę nie jest bardziej niż niektóre z innych epickich powrotów tego sezonu nagle odradzających się filmowców. Ani krytycy, ani widzowie nie mieli większego pożytku z „Horizon: An American Saga—Chapter 1”, rozdętego pierwszego wpisu w rzekomo wielofilmowej kampanii mającej na celu przywrócenie wielkoekranowego westernu — a wraz z nim reżyserskiej kariery Kevina Costnera — na szczyt artystycznej i komercyjnej wykonalności. Mam nadzieję, że lepsze losy czekają na nadchodzący „Megalopolis” Francisa Forda Coppoli, samofinansowany, długoletni projekt pasji, który jest napędzany heroicznie lekkomyślną wiarą w medium i jego potencjał do samoodnawiania. „Close Your Eyes” ma własnego ciepłego ducha optymizmu, ale na szczęście nie ma w nim żadnego samolubnego solipsyzmu, którego można by się obawiać u tak osobistej walentynki dla kina. Mogę sobie wyobrazić wielu widzów wchodzących do kina nie wiedzących nic o Erice i jego twórczości, a dających się porwać delikatnemu uściskowi jego twórczości filmowej. Podróż Miguela może kołysać się w leniwym, elegijnym rytmie kina artystycznego, ale ten rytm ledwo ukrywa pulsującą maszynerię opowieści detektywistycznej.

Warto przeczytać!  Izraelscy raperzy w hymnie, który zajął pierwsze miejsca na listach przebojów, wzywają do śmierci Dua Lipy, Belli Hadid i Mii Khalify

Wszelkie początkowe wybuchy niecierpliwości całkowicie wyparują w połowie: magiczny interludium nad morzem, podczas którego Miguel, odprężając się w towarzystwie kilku plażowych sąsiadów, bierze gitarę i gra własną wersję „My Rifle, My Pony and Me”. Ci, którzy cenią sobie „Rio Bravo” (1959) Howarda Hawksa, bez wątpienia wyczują unoszące się duchy Deana Martina i Ricky’ego Nelsona, a nawet mogą poczuć pokusę, by dołączyć, gdy Miguel przekształca seans w koncert:

Słońce chyli się ku zachodowi
Bydło idzie w dół strumienia
Drozd gnieździ się w gnieździe
Czas, aby kowboj zaczął marzyć.

„Close Your Eyes” nie jest westernem, a hiszpańskie wybrzeże niewiele przypomina amerykańską granicę, ale od tej wciągającej sekwencji trzyma nas w uścisku rozdzierającego serce Hawksa — czyli wiary w podtrzymującą moc społeczności. Podczas gdy Miguel kontynuuje poszukiwania odpowiedzi, znajduje pomoc i pocieszenie u niespodziewanych osób, w tym bystrej pracownicy socjalnej (María León) i kilku życzliwych zakonnic, których obecność nadaje jego misji szczególny rodzaj błogosławieństwa. Ta misja, oczywiście, biegnie równolegle do misji Erice’a — odkrycia, czy ponad pół wieku po jego pierwszym filmie fabularnym filmy nadal mają dla niego miejsce.

To pytanie ujawnia się w jego obrazach. Z miłością wymyślony materiał filmowy z „The Farewell Gaze”, rzekomo nakręcony w 1990 roku, ma bogactwo i granularność, które kojarzymy z celuloidem; reszta „Close Your Eyes” ma natomiast gładki cyfrowy szlif. W pewnym sensie wyzwanie, jakie postawił sobie Erice, polega na pogodzeniu tych dwóch trybów wizualnych i sprawdzeniu, czy w surowym, spłaszczającym świetle współczesności nadal może odzyskać ekspresyjną delikatność i świetlistość swoich wcześniejszych prac. Głęboko satysfakcjonująca odpowiedź pojawia się w końcu w jedynym miejscu, w którym mogła — w podupadłym starym kinie, gdzie jego bohaterowie odnajdują się w każdym sensie, a znaczenie tytułu w końcu staje się wyraźne. Jeśli kiedykolwiek tak bardzo pokochałeś film, że musiałeś się odwrócić — jakbyś był w niebezpieczeństwie doświadczenia zbyt wiele dobrego — być może już znasz jego znaczenie. Zamknij oczy i poddaj się: nadszedł czas, aby widz zaczął marzyć. ♦


Źródło