Filmy

Indiana Jones i Świątynia Zagłady po czterdziestce: hit i chybiony relikt Spielberga | Indiana Jones

  • 23 maja, 2024
  • 6 min read
Indiana Jones i Świątynia Zagłady po czterdziestce: hit i chybiony relikt Spielberga |  Indiana Jones


INdiana Jones i Świątynia Zagłady rozpoczyna się sekwencją akcji trwającą prawie dokładnie 20 minut, zaczynającą się od zapierającego dech w piersiach wykonania „Wszystko dzieje się na styku wschodu z zachodem” w klubie nocnym w Szanghaju w 1935 r., a kończącą się w bystrzach górskich u podnóża rzeki Himalaje. Dla reżysera Stevena Spielberga, którego „Poszukiwacze zaginionej Arki” zaledwie trzy lata wcześniej zostali natychmiast kanonizowani jako wspaniały film przygodowy wszech czasów, jedyną opcją było przewyższenie samego siebie i nakręcenie kontynuacji tak zapierającej dech w piersiach i tak sprawnej technicznie, aby widzowie ciągnąć bez przerwy. W pewnym momencie sytuacja staje się dosłownie kolejką górską, a uciekające samochody przejeżdżają przez szyb kopalniany niczym Space Mountain.

Ale otwierająca sekwencja akcji się kończy. I chociaż w przygotowaniu jest mnóstwo innych znakomitych scenografii, Świątynia Zagłady musi wykonać paskudną robotę, popychając historię do przodu poprzez zderzenie postaci i kultur, a także poprzez rodzaj mitologicznego nonsensu, który połączył nazistów i artefakty religijne w jednym filmie. oryginalny. To tutaj Świątynia Zagłady 40 lat temu wpadła w kłopoty i nadal nie do końca się podniosła, pomimo licznych dowodów na to, że Spielberg, wciąż nakręcony w Raiders i ET the Extra-Terrestrial, był u szczytu swoich mocy. Jest tak wiele czynników warunkujących polubienie filmu – na początek Kate Capshaw, „Krótka runda” i wyluzowane małpie mózgi – że obrona jest prawie zbyt wyczerpująca.

Warto przeczytać!  W udostępnionym nagraniu Aishwarya Rai wścieka się na media, a fani dostrzegają w niej „przebłysk Jayi Bachchana”. Oglądaj | Bollywood

A jednak w tej brudnej wodzie jest duże, kochane dziecko. Płynność i wizualny dowcip otwarcia w Szanghaju zapiera dech w piersiach, a Spielberg przywołuje choreografię musicalu ze Starego Hollywoodu, po czym wdaje się w pełną napięcia konfrontację pomiędzy Indianą Jonesem (Harrison Ford), piosenkarzem z nocnego klubu Williem Scottem (Capshaw) i dwulicowcem. szef przestępczości, właściciel klubu. W chaosie, który następuje, zatruty Indy goni uciekające antidotum, a Willie nurkuje za nim, rzucając się w stronę dużego diamentu, który jest kopany przez spanikowane masy uciekające w stronę wyjścia. (Kiedy Willie prawie chwyta diament, ktoś przewraca wiadro z lodem.)

Być może wiedząc, że został poproszony o wykonanie sekwencji napadów nie do pokonania, w wyniku której Najeźdźcy toczyli się jak duży głaz w pełnej min-pułapek peruwiańskiej jaskini, Spielberg nie poprzestaje na tym. Indy i Willie zeskakują z kilku markiz i wsiadają do samochodu prowadzonego przez Short Round (Ke Huy Quan), energicznego młodego sierotę, którego Indy zmienił w pomocnika. Pościg ulicami Szanghaju prowadzi do przypuszczalnej ucieczki samolotem towarowym, co następnie prowadzi do kolejnego podwójnego skrzyżowania i awaryjnego zejścia nadmuchiwaną tratwą na zbocze góry, która następnie prowadzi do kolejnego zejścia z klifu do szalejącej wody poniżej. To jedna z najlepszych sekwencji w karierze Spielberga i doskonały przykład kontynuacji akcji, która odniosła sukces dzięki zwiększeniu głośności. Więcej tego samego, tylko więcej.

Warto przeczytać!  Klip „Spermageddon” zapowiada „Inside Out dla dorosłych”; Reżyserzy pytają: „Jak do cholery udało nam się to zrobić?!”.

A jednak tak jak nadmuchiwana tratwa Indy’ego musi w końcu osiąść na ziemi, tak samo i Temple of Doom ląduje twardo w nieprzemyślanej mieszance ołowianego romansu, obrzydliwej komedii i poziomu kulturowej niewrażliwości graniczącej z groteską. We wznowieniu przez Spielberga i George’a Lucasa staroświeckich seriali przygodowych jest pewien rys kreskówkowy, gdy dziarski amerykański grabarz wyrywa potężne relikty z rąk różnych globalnych złoczyńców. Kiedy jednak film trafia do Pałacu Pankot w Indiach, gdzie kultyści bandytów zabrali wiosce cenny kamień i zniewolili jej dzieci, cała ta ciężka próba wydaje się obrzydliwa z obu stron: wioska jest tak bezradna, że ​​do jej uratowania potrzebny jest biały Amerykanin i scena w pałacu, która wydaje się barbarzyńska od kolacji do masowego rytuału składania ofiar z ludzi.

Capshaw przyjęła na siebie ciężar krytyki za swoją irytującą rolę Willie, ale trudno sobie wyobrazić, jak ktokolwiek mógłby zagrać postać pomyślaną jako bezradna diva, która przeciwstawia się męskiemu darowi Indy niekończącą się litanią skarg. (Jej odłamane paznokcie stają się żartem.) Nawet gdy Indy i Short Round mają zostać zmiażdżeni przez kolczasty sufit, który powoli opada na ich głowy, ona z trudem stara się dotrzeć do mechanizmu spustowego niczym gość przygotowujący obszerną, jednogwiazdkową recenzję filmu Pałac Pankot na Yelp. Nienawidzi egzotycznego jedzenia, słoni i „żywych istot”, które dręczą ją w dżungli. Nie wszystkie romantyczne zainteresowania Indy muszą przypominać pijącą, dwupięściową Marion z „Najeźdźców” Karen Allen, ale odrobina jej odporności mogłaby pomóc.

Warto przeczytać!  Mark Hamill wciela się w Petera Vincenta w New Fright Night Project
Zdjęcie: Paramount Pictures\lucasfilm/Allstar

A jednak, pomimo drugiego aktu tak nieprzyjemnego, że stał się bodźcem do stworzenia kategorii PG-13, Temple of Doom odzyskuje siły z większą magią Spielberga, gdy Indy i jego kompania uciekają przed arcykapłanem Thuggee Mola Ramem (doskonały Amrish Puri) i jego zwolenników przez kopalnie i przez most linowy rozciągający się nad gigantyczną szczeliną. Podobnie jak na początku filmu, Spielberg ponownie łączy wiele scen akcji w jedną ciągłą sekwencję akcji, przy czym most linowy w szczególności przypomina na wpół trzymające w napięciu, na wpół komiczne akrobacje z komedii Bustera Keatona. Nie ma zabawy w tym, że Ram wyrywa bijące serce ofiary z piersi, ale mnóstwo zabawy w rzucaniu swoich ludzi w Indy w nadziei, że obaj zostaną nakarmieni aligatorami poniżej.

W najlepszych momentach The Temple of Doom gra niczym Spielberga przeciwko współczesnemu Gunga Dinowi, łagodząc napięcie w Indiach Brytyjskich, grając na imponującym terenie i zawadiackich bohaterach próbujących się w nim rozwijać. Problem z filmem polega jednak na tym, że w końcu musi on złapać oddech i z przerwy w akcji nic dobrego nie wynika. Może to mit, że rekiny giną, gdy przestają się poruszać, ale tutaj reżyser Szczęk ciągle musi reanimować martwego rekina.


Źródło