Biznes

Jak Dolcan zatopił SK Bank – Puls Biznesu

  • 2 stycznia, 2023
  • 12 min read
Jak Dolcan zatopił SK Bank – Puls Biznesu


381 tomów akt, 93 oskarżonych, ponad 1250 zarzutów przestępstw, szkoda na ponad 1,6 mld zł, 22 biegłych i ponad 450 świadków – te liczby najlepiej opisują skalę jednej z największych afer finansowych w historii Polski, dotyczącej wyłudzania kredytów ze Spółdzielczego Banku Rzemiosła i Rolnictwa (SK Bank) przez spółkę deweloperską Dolcan i powiązaną z nią grupę ponad 50 firm. „PB” dotarł do akt sprawy karnej, która ruszy przed warszawskim sądem już za kilkanaście dni.

Bank z otwartym skarbcem

Śledczy, wbrew pierwotnie przedstawionym zarzutom, nie uznali ostatecznie, że Dolcan i SK Bank działały jak jedna wielka grupa przestępcza. Większość zarzutów, przedstawionych przez Prokuraturę Regionalną w Warszawie, której w śledztwie pomagało Centralne Biuro Antykorupcyjne (CBA), dotyczy niegospodarności i działania na szkodę SK Banku w okresie od 2006 r. do 2015 r.

Wśród oskarżonych są byli członkowie zarządu upadłego banku, m.in. prezes Jan B. i wiceprezes Elżbieta K., byli szefowie regionalnych oddziałów banku, członkowie komitetu kredytowego i pracownicy niższego szczebla biorący udział w udzielaniu kredytów.

Największą grupę stanowią jednak członkowie zarządów firm beneficjentów wyłudzonych pożyczek, związanych z również upadłym Dolcanem z podwarszawskich Ząbek – wśród nich Sławomir D., założyciel, wieloletni właściciel oraz szef rady nadzorczej dewelopera. Zdaniem śledczych to właśnie on oraz Jan B. wzajemnie uzależnili od siebie bank i dewelopera, w wyniku czego SK Bank „w ogóle nie dokonywał realnej oceny” wniosków kredytowych „firm dolcanowskich”, a one uzyskały łącznie ponad 70 kredytów „wbrew jakimkolwiek regułom” wynikającym z prawa bankowego oraz wewnętrznych instrukcji i regulaminów wołomińskiego banku.

Do naruszeń, według prokuratury, dochodziło na wszystkich szczeblach rozpatrywania wniosków firm powiązanych z Dolcanem: najniższym, na którym pracownicy przygotowywali nierzetelne notatki (mówiące m.in. o nigdy nieprzeprowadzonych kontrolach czy wizytacjach firm), na poziomie zespołu ryzyka kredytowego, który dokonywał nierzetelnych ocen zdolności kredytowej, na komitecie kredytowym i wreszcie na szczeblu zarządu, który podejmował decyzje.

Bywało, że wnioski były rozpatrywane bez aktualnych operatów nieruchomości, mających być zabezpieczeniem kredytów, a gdy operaty były, to zawyżone. Kredyty dostawały spółki niemające żadnych kapitałów własnych, a często z ujemnymi kapitałami, czyli nadające się do upadłości. Bywało i tak, że pracownicy banku nie sprawdzali nawet zadłużenia poszczególnych firm w urzędzie skarbowym i ZUS.

To nie jego wina:

To nie jego wina:

Jan B., wieloletni prezes SK Banku, nie przyznaje się do winy. Jego zdaniem przyczyną upadku kierowanej przez niego instytucji nie były niespłacane kredyty udzielone firmom powiązanym z Dolcanem, ale decyzje Komisji Nadzoru Finansowego, m.in. o wprowadzeniu do banku zarządu komisarycznego.

Marek Wiśniewski

Nie budowlanka, lecz inżynieria finansowa

Ustalenia śledczych, zawarte w akcie oskarżenia, korespondują z wynikami śledztwa dziennikarskiego „PB”, które przedstawiliśmy już prawie siedem lat temu, w lutym 2016 r. Napisaliśmy wtedy, że SK Bank stworzył coś na kształt piramidy finansowej — największej w historii Polski. Ujawniliśmy też, że aż połowa kredytów udzielonych przez ten największy wówczas bank spółdzielczy w kraju – ponad 1,4 mld zł z 2,8 mld zł — trafiła do grupy ponad 50 firm powiązanych z Dolcanem.

Warto przeczytać!  GITD złożył zawiadomienie do prokuratury. Chodzi o zakup 33 pojazdów na potrzeby CANARD

Bezpośrednio na grupę Dolcan przypadała niewielka część kwoty, jednak odpowiadała ona też za długi zaciągnięte za pośrednictwem spółek powiązanych nieformalnie. Wśród udziałowców i prezesów tych kilkudziesięciu firm byli m.in. członkowie władz Dolcanu, liczni jego pracownicy, a także członkowie ich rodzin. Dzięki takiemu układowi SK Bank wykazywał, że nie przekracza prawnego limitu, zgodnie z którym nie można pożyczyć jednej grupie podmiotów powiązanych więcej niż równowartości 25 proc. funduszy własnych banku (w przypadku wołomińskiej instytucji było to niecałe 100 mln zł).

Zdaniem śledczych sprawami majątkowymi wszystkich beneficjentów „faktycznie zarządzał” Sławomir D., a Dolcan de facto zajmował się nie tyle działalnością budowlaną, ile „inżynierią finansową”. Była dyrektor finansowa Dolcanu zeznała m.in.: „jak już brakowało pieniędzy” na obsługę kredytów, „powstawał pomysł, żeby wziąć kolejny kredyt lub zwiększyć kredyt”. Następnie menedżerowie przekazywali go Sławomirowi D. i po jakimś czasie „dostawali decyzje z banku, że zwiększył kredytowanie”.

Każdorazowo duża część tak pozyskanych funduszy trafiała na spłatę poprzednich kredytów, a część do innych spółek z grupy. Jeden z biegłych obliczył, że w przeanalizowanej przez niego grupie kredytów z wypłaconych 1,41 mld zł najwięcej, bo 828 mln zł, poszło do spółek powiązanych, 453,9 mln zł wróciło do SK Banku, a zaledwie 127,4 mln zł zostało przekazane na zwykłą działalność operacyjną.

Wewnątrz grupy Dolcan pieniądze krążyły na podstawie pożyczek, wielostronnych kompensat lub kaucji i umów na roboty budowlane, przy czym większość z tych ostatnich była fikcyjna i nie odpowiadała realnym działaniom czy zdarzeniom gospodarczym. A gros beneficjentów kredytów nie prowadziło żadnej działalności. Na potrzeby biznesplanów przedstawianych w SK Banku zawyżano też ceny mieszkań, które miał zbudować Dolcan, i zaniżano koszty.

Odmawia wyjaśnień:

Odmawia wyjaśnień:

Sławomir D., właściciel i szef rady nadzorczej Dolcanu, nie przyznaje się do przedstawionych mu zarzutów. Przesłuchiwany przez prokuraturę skorzystał z prawa do odmowy składania wyjaśnień.

MAREK BICZYK NEWSPIX.PL

Prezes w gumowcach

Z ustaleń prokuratury i CBA wynika, że to Sławomir D., a także członkowie zarządów i dyrektorzy Dolcanu namawiali pracowników na bycie papierowymi szefami nowych firm. Funkcje te w spółkach biorących kilkunastomilionowe, a nawet kilkudziesięciomilionowe kredyty, powierzano osobom z wykształceniem podstawowym lub zawodowym: kierowcy, galwanotechnikowi, krawcowi, mechanikowi maszyn i urządzeń budowlanych, mechanikowi samochodowego, konserwatorowi wyrobów włókienniczych, monterowi instalacji sanitarnych, ogrodnikowi, technikowi żywienia, elektromechanikowi czy stolarzowi.

Z zeznań większości prezesów, którzy czasem byli też formalnymi właścicielami firm, wynika przy tym, że byli typowymi „słupami”, niemającymi dostępu choćby do rachunków bankowych. Ich rola często sprowadzała się do podpisania dokumentów spółek, kredytów oraz, in blanco, licznych poleceń przelewu, z których potem bank sam sobie spłacał wcześniejsze zobowiązania.

Część tych osób za pełnienie funkcji prezesa dostawała „dodatek” do pensji rzędu 1 tys. zł miesięcznie. I tak np. jeden z „prezesów”, na co dzień dozorca, zeznał, że do bycia prezesem namówił go Sławomir D., przekonując, że wszyscy są prezesami. I dodał, że choć jego pensja wzrosła z 1,5 do 2,5 tys. zł, to tak jak wcześniej przychodził do pracy, „ubierał na nogi gumowce i szedł wykonywać zlecone mu obowiązki”.

Warto przeczytać!  Ile zarabiał Janusz Palikot w MPWiW? 50 tys. zł miesięcznie

Praca dla rodzin

Niektórzy nie dostawali jednak nic, a mimo to godzili się na bycie prezesem. Jedną z takich osób był szef grupy remontowo-usterkowej w Dolcanie, który zeznał, że „było tłumaczone, że bank ma limit, dlatego nowe spółki są tworzone”. Inna z pracownic Dolcanu zeznała z kolei, że zdecydowała się być prezesem ze względu na obietnicę podpisania umowy na czas nieokreślony.

Bywało i tak, że prezesami firm kredytobiorców zostawali członkowie rodzin pracowników Dolcanu. Jedna z takich osób, matka pracownicy Dolcanu, a na co dzień krawcowa, zeznała m.in., że „do jej obowiązków należało podpisanie dokumentów i zaciągnięcie kredytu. Nic innego w spółce nie robiła. Otrzymywała za to wynagrodzenie 2 tys. zł netto, przez 2 lata, przelewane na konto. Pełniła funkcję prezesa fikcyjnie, faktycznie o niczym nie wiedziała, w siedzibie Dolcanu była 2 razy”.

Dodała, że gdy dowiedziała się w SK Banku, że kredyt ma opiewać aż na 70 mln zł, odmówiła podpisania dokumentów, ale kierowca Dolcanu, który ją przywiózł, a także pracownica banku przekonywali ją, że wszystkie kredyty są spłacane wraz z odsetkami i nie ma obawy, że jej kredyt nie będzie spłacany.

Z kolei Dariusz Z., członek zarządu i dyrektor działu prawnego w deweloperze, do bycia prezesem namówił aż trzech swoich braci i kilka innych osób z dalszej rodziny. Dostawali oni za to po 2 tys. zł miesięcznie, będąc fikcyjnie zatrudnionymi w spółkach z grupy, np. jako specjalista ds. porządkowych. Przesłuchiwany na tę okoliczność sam Dariusz Z. (nie przyznaje się do winy) stwierdził m.in., że jego zdaniem „nie trzeba mieć kwalifikacji, aby sprawować funkcję prezesa zarządu w spółce“.

Do roli prezesa Sławomir D. namówił też kilku członków swojej rodziny. Jeden z nich, który pracował wiele lat w Dolcanie jako pracownik fizyczny i zajmował się wywieszaniem banerów reklamowych na budowach, przyznał, że ma pretensje do Sławomira D. i czuje się oszukany.

Inni „prezesi” mieli podobne odczucia. Przyznawali, że podpisywali różne dokumenty bez czytania, nie zapoznawali się z nimi, bo i tak nie potrafiliby ich zrozumieć, czy też nie mieli kompetencji do prowadzenia żadnej spółki. Przesłuchiwani przez prokuraturę już po upadku SK Banku i Dolcanu, twierdzili, że są bezrobotni, na rencie lub zatrudnieni za kwoty rzędu 1,6-2,5 tys. zł w charakterze np. spawacza, dozorcy, magazyniera operatora wózkowego, montera, kierowcy, wartownika czy portiera.

Jeden z pracowników Dolcanu zeznał, że już w 2009 r. prezesów – pracowników nazywano w spółce słupami. Ktoś inny przyznał z kolei, że od pewnego momentu w Dolcanie mówiło się, że te wszystkie kredyty to „ściema, lewizna”, a pracownicy zaczęli wiązać wypłatę własnych wynagrodzeń z zaciąganiem kolejnych kredytów.

Warto przeczytać!  Pesa z pieniędzmi na rozwój. Pół miliarda złotych od PFR

Perpetum mobile. Prawie…

Jak ta swoista piramida finansowa przez tyle lat nie ugięła się pod balastem zadłużenia? Było to możliwe m.in. dzięki temu, że – jak ujawniliśmy już w 2016 r. – firmy powiązane z Dolcanem od lat brały tzw. kredyty balonowe (małe spłaty na początku, gigantyczna na końcu), które nie były spłacane, lecz jedynie przedłużane, a najczęściej — zamieniane, nawet kilka razy, na nowe, coraz wyższe. Przy czym kolejne pożyczki były zabezpieczane na nieruchomościach, wycenianych znacznie powyżej wartości rynkowej.

Skala kredytowania nieformalnej grupy firm systematycznie więc rosła, ale realnej gotówki było coraz mniej, m.in. dlatego, że kredytobiorcy płacili SK Bankowi wysoką prowizję, tzw. wpisowe (6-12 proc. wartości pożyczek). To ostatnie zwiększało fundusze banku, a w konsekwencji — akcję kredytową. Proces sam się napędzał i trwałby w najlepsze, gdyby nie to, że drzewa do nieba nie rosną, a wymaganie od firm, by zarobiły na koszty finansowania przekraczające 20 proc. (do wpisowego dochodzi oprocentowanie, wynoszące ponad 10 proc.) było z góry skazane na klęskę. Koszt kredytów w SK Banku był na poziomie znacznie wyższym niż rynkowy i uniemożliwiał ich realną obsługę, szczególnie że lokale z kolejnych inwestycji Dolcanu, m.in. wskutek znacznych opóźnień, sprzedawane były z dużymi stratami.

Wynaturzona symbioza dewelopera i banku miała jeszcze bardziej kuriozalne przejawy. Pieniądze wpłacane przez klientów dewelopera wcale nie szły na spłatę kredytów wziętych pod daną inwestycję, lecz na inne cele „grupy”. Nawet w sytuacjach, kiedy takie zobowiązanie wynikało wprost z umowy kredytowej dewelopera z SK Bankiem i mimo że bank był uprawniony do samodzielnego dokonywania stosownych potrąceń.

Różne postawy procesowe

Zdaniem prokuratury oprócz Jana B., wieloletniego prezesa SK Banku, który usłyszał aż 92 zarzuty, jedną z kluczowych ról odgrywał Wiesław Ł., kierownik filii, a potem dyrektor oddziału banku w Wołominie, którego śledczy nazywają „głównym wykonawcą i technicznym organizatorem” po stronie SK Banku. To on często, podobnie jak Jan B., miał spotykać się ze Sławomirem D. i przedstawiać na posiedzeniach zarządu SK Banku propozycje kredytów dla dolcanowskich firm.

To Wiesław Ł. (nie przyznaje się do winy) miał też dysponować listą wszystkich spółek z wykazem zaległości wobec banku, i wraz z działem finansowym Dolcanu i Sławomirem D. decydować, na jakie spółki mogą być wzięte jakie kredyty, czym trzeba je zabezpieczyć i co spłacić. Z akt prokuratorskiego śledztwa wynika, że w Dolcanie pracowali członkowie rodziny Wiesława Ł., m.in. syn i szwagier, pracowała tam też żona innego z oskarżonych pracowników banku, a przez krótki okres również córka Elżbiety K., wiceprezes SK Banku.

Zarówno ona, jak i zdecydowana większość pozostałych oskarżonych w tej sprawie nie przyznała się do zarzucanych przestępstw. Część pracowników banku i dewelopera jednak przyznała się do winy. Na współpracę z prokuraturą zdecydował się choćby Robert Z., jeden z byłych członków zarządu Dolcanu, który obciążył m.in. wszystkich członków zarządu dewelopera i Sławomira D., licząc na status tzw. małego świadka koronnego i złagodzenie kary. Zarówno on, jak i kilkanaście innych osób wystąpiło też o dobrowolne poddanie się karze. Sąd na razie nie rozpatrzył tych wniosków.


Źródło