Polityka rosyjskiego rządu w 1998 r. polegała na utrzymywaniu kursu rubla na stałym poziomie. Rosyjska waluta była przewartościowana 1,6-2 razy — przy wolnym kursie wymiany dolar byłby wtedy wart nie ponad sześć, ale 10-12 rubli.
Tamta władza, przy prezydenturze Borysa Jelcyna, odmówiła uznania tego faktu i nie pozwoliła na dewaluację, dopóki wszystkie zasoby nie zostały wyczerpane. Następnie kurs rubla musiał zostać uwolniony, ale przy jednoczesnym zaprzestaniu spłaty długów zagranicznych i krajowych. Nastąpił tzw. default czyli niewypłacalność.
A to oznaczało nie tylko kolejną zmianę gabinetu. To było ideologiczne i moralne bankructwo tych, którzy byli twarzami reżimu przez poprzednie siedem lat. (To akurat nie przeszkadza Sergiejowi Kirijence, premierowi rządu, który ogłosił default, brylować dziś na salonach Kremla w roli zastępcy szefa personelu Władimira Putina).
Późniejsza transformacja systemu nie ograniczyła się tylko do wypchnięcia na szczyt innych ludzi. Reżim zmieniał się stopniowo, ale przede wszystkim zmieniał się sam duch czasów. Ograniczane były swobody, zaś lata dziewięćdziesiąte skończyły się przed ich kalendarzową datą.
Obecny rosyjski rząd, który bezpośrednio wywodzi się z reżimu po defaulcie, nie zamierza się zmieniać. I nie istnieją nawet takie opcje. Dopóki rządy dyktatora się nie skończą, oni będą wciąż siedzieć u władzy.
Rosyjski system finansowy jest dziś znacznie bardziej odporny niż 25 lat temu. A siła uderzenia w finanse w 1998 i 2023 r. jest dość porównywalna, ale konsekwencje już nie.
W ciągu ostatnich sześciu miesięcy rubel stracił na wartości półtora raza bez żadnej ingerencji. Nawet jeśli zapłaci za to głową szefowa banku centralnego lub którykolwiek z ministrów, nie zmieni się ani duch czasu, ani duch reżimu.
System państwowy, zrodzony z niewypłacalności z 1998 r., jest jednocześnie i silniejszy i słabszy. I jeśli upadnie, to nie w kawałkach, ale w całości.
„Cud nie nastąpił”
Spory na temat tego, co wydarzyło się w 1998 r. nigdy się nie zakończą. Przedstawię więc tutaj swoją osobistą opinię, również jako świadek wydarzeń.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Można zadać trzy pytania dotyczące ówczesnego załamania systemu finansowego w Rosji. Na dwa z nich łatwo odpowiedzieć, ale na trzecie nie ma ogólnie przyjętego wyjaśnienia. A więc:
Po pierwsze: jakie były techniczne przyczyny niewypłacalności czyli defaultu?
Wcale nie takie skomplikowane. Polityka utrzymywania kursu rubla na stałym poziomie obowiązywała od 1995 r. i początkowo była wyraźnym krokiem naprzód w porównaniu z chaosem i galopującą inflacją wczesnych lat 90. Wady tego podejścia nie ujawniły się od razu.
W 1997 r. okoliczności zewnętrzne były sprzyjające i wszystko szło dobrze — inflacja została zmniejszona, a gospodarka przestała się kurczyć. Jednak na początku 1998 r. ropa stała się tańsza, pękła bańka finansowa w krajach azjatyckich, spekulanci wlali się na rosyjski rynek długu.
Z tego powodu polityka utrzymywania kursu rubla na stałym poziomie powinna była wtedy zostać anulowana, co umożliwiłoby dewaluację rosyjskiej waluty, lecz nie zrobiono tego na czas.
Ówczesne władze chciały zrobić zbyt wiele na raz, lecz miały za mało możliwości. Nie można naprawić kursu i zdusić inflacji bez kontrolowania wydatków rządowych, jednocześnie otrzymując coraz mniejsze dochody ze sprzedaży ropy i gazu.
Rola Dumy Państwowej w drugiej połowie lat 90., wbrew obecnemu postrzeganiu, wcale nie była fikcją. Organ ten nie mógł ścierpieć kolejnych rządów nominatów Jelcyna i nie pozwalał im na użycie jedynego narzędzia, jakie im pozostało — drastycznych cięć wydatków rządowych. Dodajmy, że potencjalne skutki użycia tego narzędzia były wątpliwe.
Ówczesną politykę gospodarczą mógł uratować tylko cud, na przykład gwałtowny wzrost cen ropy naftowej. Cud jednak nie nastąpił. Default stał się naturalnym wyjściem z impasu stworzonego zarówno przez ówczesną władzę, jak i ówczesną opozycję.
Po drugie: dlaczego zmienił się rząd?
Niewypłacalność była postrzegana przez wszystkich jako całkowity upadek — dziś wiemy, że nie tak całkowity. Zaledwie sześć miesięcy później rozpoczął się potężny wzrost gospodarczy, lecz w sierpniu i wrześniu 1998 r. Rosjanie nie mogli jeszcze o tym wiedzieć.
Po czymś takim jak default ludzie u władzy powinni się zmienić i nie powinno być w tym niczego dziwnego.
Po trzecie: dlaczego wielcy gracze, zamiast naprawić błędy w systemie finansowym, by uchronić państwo przed kolejnym defaultem, zbudowali dyktaturę?
Jednej odpowiedzi brak. Mogę jedynie przedstawić subiektywne przemyślenia na ten temat:
Niewiarygodna swoboda oligarchów
W latach 1997-98 wszyscy ówcześni gracze pokazali ze swojej najgorszej strony — prezydent, oligarchowie, tak zwani reformatorzy i tak zwana opozycja.
W tym czasie demokracja w Rosji była już ograniczana. Kiedy mówi się o wyborze odpowiedniej drogi, to myślę, że ten moment nastąpił w Rosji wcześniej. Ale tu bardziej interesujące jest jednak pytanie, dlaczego Jelcyn, po wygraniu referendum w kwietniu 1993 r., w którym pytał Rosjan, czy go popierają, nie rozwiązał natychmiast parlamentu Chasbułatowa i nie ogłosił przedterminowych wyborów parlamentarnych i prezydenckich.
Ówcześni deputowani w ogóle na to nie nalegali. Ta obojętność obu walczących wówczas ze sobą obozów na wolę społeczeństwa mówiła znacznie więcej o szybkim upadku świeżopowstałej demokracji niż o późniejszych wydarzeniach.
Tak czy inaczej, w latach poprzedzających załamanie systemu walutowego, rosyjska polityka była już zdominowana przez starcie walczących ze sobą klanów i nie odpowiadała potrzebom społeczeństwa.
Porażka komunisty Giennadija Ziuganowa w wyborach prezydenckich w 1996 r. dałaby demokracji nie więcej niż zwycięstwo Amana Tulejewa, członka partii komunistycznej, demagoga i ulubieńca ludu, w wyborach gubernatorskich w Kemerowie w 1997 r.
Dwudziestoletni okres twardych rządów Tulejewa przesiąknięty był duchem putinowskim znacznie wcześniej niż stał się taki reżim samego Władimira Putina. Komunistyczni gubernatorzy i komunistyczni deputowani byli wybierani przez masy, ale w praktyce działali jako przedstawiciele interesów osobistych i klanowych, a nie swoich wyborców.
Głosujący w tamtym czasie nie szukali już natomiast niczego niematerialnego, tylko namacalnych korzyści, szczególnie tych finansowych.
Ani masy, ani urzędnicy, ani biznesmeni. Czy wielu było biznesmenów, którzy domagali się równych warunków konkurencji dla wszystkich? Wszyscy chcieli zdławienia konkurentów i przywilejów dla siebie.
W tym punkcie bogaty oligarcha myślał w ten sam sposób, co skromny, kioskarz, ochraniany przez mafię. Oligarchowie z pierwszego zaciągu, tzw. wielka siódemka i inni wokół niej nie wyróżniali się intelektem, światopoglądem, odpowiedzialnością, a tym bardziej zdolnością do podejmowania działań społecznych.
Najważniejsi przedstawiciele władzy wykonawczej również pokazali swoją najgorszą stronę. Jelcyn zmieniał premierów i ludzi na najwyższych stanowiskach, myśląc tylko o układach i nadchodzącej sukcesji prezydenckiej.
„Zbiorowe nieszczęście warstwy rządzącej”
Urzędnicy na najwyższym szczeblu, odziedziczeni po ostatnich latach komunizmu, byli kompletnymi ignorantami w dziedzinie makroekonomii.
Na czele tak zwanych młodych reformatorów stał Anatolij Czubajs, pozbawiony zmysłu strategicznego administrator i typowy dziarski egzekutor, podobny do stalinowskich komisarzy ludowych.
Zastanawiając się, dlaczego Czubajs nie dzieli się teraz swoimi przemyśleniami, powinniśmy pamiętać, że wielu komisarzy ludowych Stalina żyło długo, lecz żaden z nich nie doszedł do głębokich wniosków na temat przeszłości.
Allstar/Graham Whitby Boot/Mary Evans Picture Library/East News / East News
Anatolij Czubajs w 1997 r.
Wszyscy uczestnicy tej wielkiej gry, od nomenklaturowych komunistów po reformistycznych biurokratów z inteligencji, po pierwsze, nie zważali na społeczeństwo, po drugie, słabo rozumieli, co się dzieje, a po trzecie, tonęli w kłótniach i wykazywali wyraźną niezdolność do zbiorowego działania.
Jednak nawet oligarchiczna wolność lat 90. jest nadal wolnością. Nawet oligarchiczna wolność lat 90. jest nadal wolnością. Ale okazała się ona dla tych ludzi próbą nie do przejścia. Stąd niewypłacalność jako produkt ich kłótni i ignorancji.
Nie ma sensu obwiniać kogokolwiek w szczególności. Było to zbiorowy problem warstwy rządzącej, która nie otrzymała żadnych impulsów od zdezorientowanego społeczeństwa.
Ostateczne oszustwo
Skompromitowane swobody lat 90. padły ofiarą defaultu.
W pierwszych miesiącach po załamaniu rosyjskiego systemu finansowego, aż do wiosny 1999 r., wydawało się, że ograniczenie swobód jest również zgodne z logiką polityczną.
Rząd Jewgienija Primakowa, utworzony we wrześniu 1998 r., formalnie opierał się na większości parlamentarnej. Pod względem politycznym wyglądało to na krok naprzód w porównaniu z poprzednimi technokratycznymi gabinetami, które były tworzone przez prezydenta i siłą przeprowadzał je przez Dumę Państwową.
Szybko stało się jasne, że to również była fikcja. Komuniści w Dumie i ich sojusznicy pozostali sobą i byli zajęci nie polityką, ale tymi samymi kłótniami, co przed defaultem. Nie mieli jednak większego wpływu na rząd ani rząd nie miał wpływu na nich.
Primakow wyczerpał swoją przydatność dla Kremla i został zdymisjonowany. Droga do rządów Władimira Putina była otwarta.
O ile w latach 90. istniało kilka ośrodków władzy i wpływów, teraz pozostał tylko jeden. Gdy zaistniała groźba zapaści finansowej, były jeszcze możliwości obronienia się przed nią. Reżim opierał się na instytucjach, choć słabo funkcjonujących.