„Luther: The Fallen Sun”: Zbrodnie przeciwko ludzkości — i subtelność
Widzimy Serkisa, noszącego wyszukany pompadour i praktycznie oblizującego usta radości szaleńca, obserwującego z tłumu w następstwie zainscenizowanego miejsca zbrodni, które stworzyła jego postać. Od tego momentu film staje się dość przewidywalną grą w kotka i myszkę, w której kot Luthera — nieprawdopodobnie wyskakujący z więzienia w krótkim czasie — ściga mysz, którą Serkis przedstawia tak, jakby pędził przez film na Lime skuter z przeciętym przewodem hamulcowym i ubrany w fluorescencyjną pomarańczową kamizelkę.
Ta ostentacyjna postać, którą Luter słusznie przypuszcza jako spragnioną audiencji, nie jest przeznaczona do zapisania się w annałach kryminalnej subtelności. Być może jest tak, jak powinno być w historii, której tematyka dotyczy wszechobecności nikczemności w najciemniejszych zakamarkach internetu, a także szkodliwego dostępu do platform internetowych dla tych, którzy szukają gałek ocznych – czy to w poszukiwaniu sławy, czy hańba. Czy w dzisiejszych czasach jest jakaś realna różnica?
Nie ma tu żadnej wielkiej tajemnicy, z wyjątkiem tego, czy Luther zatrzyma swoją zdobycz, zanim on sam zostanie zatrzymany, albo przez powracającą postać – przyjaciela Luthera, swego czasu nemezis i byłego szefa, Martina Schenka (Dermot Crowley) – albo przez nowy: detektyw Odette Raine (Cynthia Erivo). W rzeczywistości Luther i Schenk angażują się w mały zakład w tym celu, nie dodając nic do stawki przesadnego, a jedynie średnio wciągającego filmu, który w pewnym momencie zawiera scenę osadzoną w londyńskim Piccadilly Circus, w której kilku statyści, grający ofiary szantażu złoczyńcy, wydają się jednocześnie rzucać się na śmierć.
To dość wizualny element fabuły, która w kulminacyjnym momencie przenosi się do odległej, fotogenicznie pokrytej śniegiem rezydencji w Norwegii, a także zawiera scenę, w której wiele ludzkich ofiar złego faceta, wiszących na pętlach, jest spalanych przed ich ukochani.
Pomijając Serkisa, „Luther” wyróżnia się, w dobry sposób, ze względu na swoje występy. Elba, zawsze warty obejrzenia, jest dobrze skonfliktowanym antybohaterem, rozdartym między podążaniem za linią a stosowaniem niekonwencjonalnych metod – takich jak grożenie wytatuowaniem gałki ocznej niechętnemu świadkowi – w celu wydobycia informacji. Wymięty Schenk grany przez Crowleya, przyzwoity gliniarz, który zna i lubi Luthera na tyle dobrze, że od czasu do czasu przymyka oko na niegodziwości swojego byłego podwładnego, powraca mile widziany, a Erivo — jedna z najbardziej ekscytujących aktorek swojego pokolenia — również przyjemnie się ogląda.
Pod tym względem „Luter” nie jest pozbawiony przyjemności, zakładając, że masz żołądek do tego rodzaju teatralnych zbrodni, które istnieją tylko w filmie. Serkis może być winny przeżuwania scenerii na miazgę przypominającą jedzenie dla niemowląt, ale bądźcie pewni: w tym szablonowym, ale zabawnym powrocie do formy dla Luthera z Elby, wszyscy złoczyńcy ostatecznie spotkają się z karą — czy to za zbrodnie przeciwko ludzkości, czy za działanie.
R. W okolicznych teatrach; dostępny od 10 marca w serwisie Netflix. Zawiera niepokojącą przemoc, wulgarny język i materiały o charakterze seksualnym. 128 minut.