Mówią o pracy w Biedronce i sklepach odzieżowych. „Byłam jak niewolnik”
![Mówią o pracy w Biedronce i sklepach odzieżowych. „Byłam jak niewolnik”](https://oen.pl/wp-content/uploads/2023/08/czytelnicy-mowia-o-pracy-w-biedronce-zdj-ilustracyjne-770x470.jpg)
- „Przez ponad pół roku pracowałem jako ochroniarz w jednym z giżyckich oddziałów tego dyskontu. Musiałem stale kontrolować pracownice sklepu, które centrala traktowała wręcz jak potencjalnych złodziei” — twierdzi Jarek
- Do Onetu odezwała się również Agata, która uważa, że opisane sytuacje to problem wszystkich sieciówek. Sama spędziła pięć lat w sklepach odzieżowych
- „Nasza dyrektor regionalna, aby zmobilizować zespół do jeszcze lepszych wyników, kazała robić wyklejanki z gazet zgodnie z trendami albo tworzyć plansze motywacyjne z wyznaczonymi celami sprzedażowymi rozpisanymi na osobę, na dni, na godziny” — przekonuje
- Jak słyszymy, kobieta nigdy nie wróci na etat do sieciówki. „Do dzisiaj jest we mnie złość chyba tylko na samą siebie, że tak długo na to pozwoliłam. Byłam jak niewolnik” — mówi
- Więcej znajdziesz na stronie głównej Onet.pl
Opowieść Magdy wstrząsnęła czytelnikami Onetu. Pracownica Biedronki twierdziła, że ona i jej koledzy są wyzyskiwani, a jakikolwiek sprzeciw kończy się naganą. — Ja pracuję tu sześć i pół roku. Jak zaczynałam, to były szkolenia dla kierowników, podczas których pracowało się na sklepach. (…) Wiem, że większość ma tej pracy dość. Od pół roku jestem w takim stanie, że czuję się nieogarniętym człowiekiem, wiecznie żyję w nerwach. Miałam oceny swojej pracy powyżej oczekiwań, a teraz… — mówiła.
„To, co się dzieje, jest chore”
Jej wersję potwierdza teraz Marta [nazwisko bohaterki tylko do wiadomości redakcji — red.] pracująca na stanowisku zastępcy kierownika sklepu.
— pisze w liście przesłanym do Onetu.
Podobnego zdania jest Jarek [imię zmienione na prośbę rozmówcy], były ochroniarz Biedronki. „Przez ponad pół roku pracowałem jako ochroniarz w jednym z giżyckich oddziałów tego dyskontu” — zaczyna.
— twierdzi mężczyzna, mówiąc jeszcze, że kierownik podobno przekazywał mu listę osób, którym miał się bacznie przyglądać.
— kwituje Jarek.
„Wyzysk na każdej płaszczyźnie”
Do Onetu odezwała się również Agata, która uważa, że opisane sytuacje to problem wszystkich sieciówek. Sama spędziła pięć lat w sklepach odzieżowych.
— grzmi Agata, pisząc, że pracowała „w piątki, świątki i niedziele”, najczęściej dostając zmiany popołudniowe. „Według dyrektorów regionalnych to »najważniejsze handlowo godziny«, więc gdy przychodził weekend byłam z kierowniczką najczęściej na zmianach 10-18 lub 11-21, czyli niemal przez cały dzień. I tak przez miesiąc, o weekendowym wypadzie nad jezioro mogłam pomarzyć” — dopowiada.
Wspomina też, że często od samego rana, chwilę po otwarciu, dostawała telefon od sprzedawcy o awanturujących się klientach. „Najlepsze jednak było jednak, kiedy kazano nam tłumaczyć się ze zbyt małej sprzedaży danego typu produktów. Padały zatem pytania, dlaczego poprzedniego dnia tak mało dżinsów sprzedałam — mimo iż od kilku dni z nieba lał się żar (…)” — słyszymy.
„Byłam jak niewolnik”
Agata zdradza, że by poprawić sprzedaż, oczekiwano tzw. planów naprawczych. „Jeśli miałaś wolne wskazane było napisać chociaż w SMS-ie 1-2 punkty. A nasza dyrektor regionalna, aby zmobilizować zespół do jeszcze lepszych wyników, kazała robić wyklejanki z gazet zgodnie z najnowszymi trendami albo tworzyć plansze motywacyjne z wyznaczonymi celami sprzedażowymi rozpisanymi na osobę, na dni, na godziny” — dodaje.
Mówi też, że osoba zaczynająca zmianę miała na głowie nie tylko obsługę klienta, ale i zmianę aranżacji sklepu i przyjęcie dostawy, „zazwyczaj 8-12 kartonów ubrań”. Mało tego notorycznie zdarzały się kradzieże i razem z koleżankami znajdowały odcięte metki „za lustrem lub przyklejone gumą do żucia na pufach do siedzenia”.
„Kiedyś, gdy w swoim czasie wolnym nie odpisywałam na czacie, na drugi dzień miałam rozmowę z kierownikiem. Była wypłata, premie, karty podarunkowe, dzięki którym miałam ciągle nowe ubrania, wyjścia z kolację czy do kina, zdarzały się upominki typu kosmetyki, wino, słodycze. Ale to nic w porównaniu z tym, czego na co dzień doświadczałam w firmie” — podkreśla, zapewniając, że nigdy nie wróci na etat do sieciówki. „Do dzisiaj jest we mnie złość chyba tylko na samą siebie, że tak długo na to pozwalałam. Byłam jak niewolnik” — kwituje.
Poprosiliśmy Biedronkę o komentarz w sprawie wypowiedzi Marty i Jarka
Jeśli chciałabyś/chciałbyś opowiedzieć o pracy w sklepie, napisz do nas: redakcja_lifestyle@lst.onet.pl