„Ostatni wojownik” ma 40 lat: reżyser Nick Castle o tworzeniu swojego klasycznego filmu science fiction i fantasy (wyłącznie)
„Witaj Starfighter, zostałeś zrekrutowany przez Star League, aby bronić granicy przed Xurem i armadą Ko-Dan. Przygotuj się! Przygotuj się na start!”
Lato 1984 roku było dla Hollywood rokiem pełnym hitów, z mnóstwem premier z najwyższej półki, w tym tak kultowych tytułów jak „Pogromcy duchów”, „Gremliny”, „Star Trek III: W poszukiwaniu Spocka”, „Conan Niszczyciel”, „Indiana Jones i Świątynia Zagłady”, „Karate Kid”, „Purpurowy deszcz”, „Czerwony świt”, „Towarzystwo wilków”, „Niekończąca się opowieść” i „Zemsta frajerów”.
Do tej szacownej listy dodano mały film zatytułowany „The Last Starfighter”, który został wydany przez Universal Pictures 13 lipca 1984 r. Reżyserowany przez Nicka Castle’a, filmowca, który jako pierwszy założył zmodyfikowaną maskę Shatnera, aby zagrać „The Shape” w „Halloween” Johna Carpentera, ten podnoszący na duchu film science fiction fantasy odniósł umiarkowany sukces, zarabiając 29 milionów dolarów przy budżecie wynoszącym 15 milionów dolarów. Stawiał czoła zaciętej konkurencji kasowej i nie podbił planety pod względem wydajności, ale jest czule wspominany przez miliony, które przypominają sobie jego czystość, ducha i serce.
„Zrobiłem swój pierwszy film zatytułowany „Tag: The Assassination Game”, a mój menadżer natknął się na ten projekt w Lorimar” — mówi Castle portalowi Space.com. „Przeczytałem scenariusz i pomyślałem, że wymaga dużo pracy, ale ma dobry pomysł. Porozmawiałem z Garym Adelsonem, producentem serialu, i bardzo szybko się zaangażowaliśmy. Potem Jonathan przyjechał z Nowego Jorku i zaczęliśmy zastanawiać się, jak pokierować tym projektem.
„Kiedy masz tę przesłankę chłopca, który leci w kosmos i staje się bohaterem, na każdym kroku natykasz się na Spielberga i Lucasa. Lorimar już zatrudnił Digital Productions, aby zrobili nowe efekty wizualne, a Gary był podekscytowany, że dali mu je za pewną cenę, która sprawiła, że było to opłacalne, aby pójść naprzód i nakręcić film”.
Oparty na scenariuszu Jonathana Betuela, „The Last Starfighter” to inspirująca opowieść o chłopaku z małego miasteczka o imieniu Alex Rogan (Lance Guest), mieszkającym w przyczepie kempingowej Starlite Starbrite Trailer Court, który marzy o tym, by porzucić swoje nudne życie i zaznaczyć swoją obecność na świecie. Alex, bijący rekordy geniusz w grze zręcznościowej „Starfighter” w parku, nie wie, że ta niewinna cyfrowa rozrywka jest w rzeczywistości narzędziem rekrutacyjnym dla sprytnego międzygwiezdnego handlarza o imieniu Centauri (Robert Preston), który przybywa w Star Car, aby zaoferować mu szansę pomocy Rylanom w pokonaniu złowrogiej floty Ko-Dan w jakimś odległym układzie słonecznym. Alex niechętnie zostawia swoją ukochaną Maggie (Catherine Mary Stewart), aby wyruszyć w podróż na planetę Rylos, gdzie zostaje poinformowany o przegranej bitwie.
Uważaj
Po zaciągnięciu się do kosmicznego korpusu Rylan, Alex, po tym jak wszyscy inni piloci zostali zabici, zostaje przydzielony do pomocy w sterowaniu zaawansowanym myśliwcem kosmicznym o nazwie Gunstar, tym samym statkiem, który pojawił się w grze „Starfighter” w jego ojczyźnie.
Kiedy wszelka nadzieja wydaje się stracona, Alex i Grig uwalniają oszałamiającą broń Death Blossom, aby pokonać flotę Ko-Dan i powrócić triumfalnie na Ziemię, by zabrać Maggie w gwiazdy, podczas gdy neonowy znak osiedla przyczep kempingowych miga na pożegnanie.
„Jednym z moich pierwszych pomysłów było umiejscowienie akcji w parku przyczep kempingowych, odizolowanie głównego bohatera, aby utrudnić mu życie, niż gdyby mieszkał na przedmieściach. To, o czym myślałem, miało w sobie coś z Capry i czerpałem z tych starych filmów z lat 40. z sympatycznymi postaciami przechodzącymi przez proces. Mieliśmy szczęście z obsadą. Chemia całej akcji okazała się mieć sens, z dwoma przystojnymi głównymi bohaterami, bez przesady. A mówiąc o byciu żołnierzem, Dan musiał być w tej masce kosmity, która była przyklejona do niego jakimś klejem. Pamiętam, jak mówił o manipulowaniu maską przed lustrem, aby zobaczyć, ile charakteru może jej nadać”.
Efekty CGI mogą wydawać się prymitywne według dzisiejszych standardów, ale tylko „Tron” z 1982 r. wykorzystał choć w przybliżeniu taką ilość pikselowej magii. „The Last Starfighter” był pionierskim krokiem w rozwoju zintegrowanej grafiki komputerowej, dokonanym przez małą ekipę w Digital Productions przy użyciu superkomputera Cray X-MP.
Dzięki doświadczeniu wybitnego scenografa Rona Cobba („Obcy”, „Poszukiwacze zaginionej Arki”, „Obcy”), wspaniałej ścieżce dźwiękowej orkiestry skomponowanej przez Craiga Safana i sprawnej reżyserii Nicka Castle’a, film ten stał się prawdziwym klasykiem kultowym, zwłaszcza po ubiegłorocznym pięknym zremasterowaniu w jakości 4K UHD przez Arrow Video.
„Dużo elementów projektu tego obrazu pochodzi od Rona Cobba” – wyjaśnia Castle w odniesieniu do rewolucyjnych efektów cyfrowych. „Wspaniały projektant produkcji, wspaniały artysta i wspaniały człowiek. Straciliśmy go w młodym wieku, a był moim bliskim przyjacielem. Ron był jakby drugim reżyserem tego obrazu. To on znał się na science fiction. Zasadniczo było to duże ryzyko ze strony studia.
„W ogóle nie robiono tego w takim zakresie. Przeprowadzono pewne prace ćwiczebne, aby coś wyglądało jak cyfrowy statek. Ale aby to manewrować i zrobić to w scenach, to były badania i rozwój, gdy kręciliśmy film. Zajęło nam to prawie kolejny rok po zakończeniu zdjęć głównych. Byłem tam niemal każdego dnia, zatwierdzając ujęcia i pracując z Ronem i zespołem efektów wizualnych. Wszystko było wymyślane na potrzeby cyfrowego filmowania w tym miejscu i w tamtym czasie. To było interesujące i zawsze obarczone niebezpieczeństwem”.
Legendarny Robert Preston, znany z „The Music Man”, daje doskonały występ jako Centauri. Był to ostatni występ Prestona w filmie, zmarł bowiem zaledwie trzy lata po premierze kinowej.
„Można by się spodziewać, że praca z kimś takim będzie przyjemna” — mówi Castle. „To stary wyjadacz, który lubi być przed kamerą i ma pewien talent. Pomysł na niego wyszedł od Jonathana, scenarzysty. Podszedł do mnie, gdy przeprowadzaliśmy casting i powiedział: „Nick, posłuchaj tego… The Music Man w kosmosie”. To jeden z najlepszych pomysłów wszech czasów. Już wcześniej opisaliśmy go jako handlarza i wszystko wyszło idealnie. Robert był zachwycający i było mnóstwo zabawy”.
Wielu fanów tego nostalgicznego filmu podkreśla zapierającą dech w piersiach muzykę, która uświetnia każdą scenę w tym lśniącym klejnocie Hollywood.
„Myślę, że to wspaniała ścieżka dźwiękowa i z pewnością jedna z najlepszych utworów Craiga” — dodaje Castle. „Naprawdę dorównuje wszystkim innym utworom space operowym, które powstały wcześniej i później. To po prostu wspaniały, chwytliwy temat, a Craig wiedział, jak grać temat zarówno jako przygodę i historię miłosną, jak i jako melancholijny, nie powtarzając go. Przez lata tworzył orkiestrowe suity muzyki z „The Last Starfighter” w różnych krajach i ludzie to uwielbiają. Myślę, że naprawdę wykonał świetną robotę”.
Może się wydawać, że to niemodne w tym zblazowanym, pełnym podziałów świecie, ale film jest musującym tonikiem dla duszy i orzeźwiającym powrotem do optymistycznej ery filmowania, której wszyscy moglibyśmy więcej wykorzystać. Niech dzisiejsze skupienie na dystopijnym mroku cię nie zniechęci. Zupełnie dopuszczalne jest oddanie się odrobinie staromodnej hollywoodzkiej zabawy, a „The Last Starfighter” wciąż świeci jasno w swoje 40. urodziny.