Biznes

Plaga zwolnień chorobowych. „ W zakładzie pracy były zapisy na L4. Zaplanowane chorobowe było odpowiedzią pracowników na warunki pracy” – Praca

  • 2 grudnia, 2023
  • 13 min read
Plaga zwolnień chorobowych. „ W zakładzie pracy były zapisy na L4. Zaplanowane chorobowe było odpowiedzią pracowników na warunki pracy” – Praca




Przekręty na L4. Pracodawcy o wynikach kontroli


Urzędnicy w toku kontroli niejednokrotnie przyłapali już ubezpieczonych na domowych remontach, dorabianiu u konkurencji, czy na podróżach finansowanych z zasiłku. Takie przypadki nie są obce pracodawcom. Alina Smolarek, dyrektorka HR w Centrum Medycznym ENEL-MED opowiedziała o doświadczeniach z perspektywy dużego pracodawcy.


– Zdarzało się, że ZUS cofnął świadczenie, bo pracownik był na wakacjach. Były to długie, kilkutygodniowe zwolnienia. Inny pracownik w czasie L4 świadczył pracę u innego pracodawcy – opisuje nasza rozmówczyni. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że przez pierwsze 33 dni choroby (po ukończeniu 50. roku życia przez 14 dni) zasiłek wypłaca pracodawca, a po tym okresie płatnikiem jest ZUS. Jak się okazuje, wypłata tego świadczenia nie zawsze bywa zasadna, o czym przekonał się Mikołaj Zając.


Nasz rozmówca wyjaśnia, że liczba zwolnień lekarskich w okresie zimowym rośnie, co nie jest spowodowane jedynie sezonem grypowym. Z danych ZUS wynika, że w minionym roku w grudniu odnotowano 2,7 mln zaświadczeń o chorobie pracownika, co stanowiło 11,3 proc. ogółu takich zwolnień.


– Listopad jest wyjątkowym przykładem, kiedy to następuje spadek liczby zwolnień. Wynika to z tego, że pracownicy muszą zarobić na święta. Średnia listopadowa jest zatem niższa niż październikowa czy grudniowa. Pracownicy chcą mieć wyższe pensje, często – jeśli mogą – odpuszczają sobie L4. W listopadzie mamy więc spadek, a w grudniu gwałtowny wzrost liczby zwolnień. Z naszych obserwacji wynika, że wówczas część pracowników bierze tzw. bigosowe. Myją na chorobowym okna, przygotowują potrawy na święta i wracają do pracy w styczniu – dodaje prezes Conperio.


Przedstawiciel firmy, której pracodawcy zlecają kontrole pracowników, sporządził równie bogatą listę sposobów spędzania czasu na L4 przez „chorego” ubezpieczonego. – Spotkaliśmy się z przypadkiem pacjenta, który prowadził na L4 swój gabinet kosmetyczny. Mieliśmy osoby prowadzące giełdę samochodową, czy będące ochroniarzami na meczach w czasie rzekomej choroby. Przy imprezach masowych taki pacjent „naraża się” ponadto na ryzyko, że ktoś go sfotografuje. A to już dowód dla ZUS, że pacjent wyzdrowiał – dodaje.



Zwolnienie lekarskie to nie tylko koszty finansowe


Łączne wydatki na absencję chorobową pochłonęły 25,4 mld zł z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych i ze środków zakładów pracy. Ze wspólnej kasy FUS na rzecz wypłaty świadczeń chorobowych przekazano w 2022 roku łącznie 14,5 mld zł. A jaki to koszt dla pracodawcy? – Płacimy wynagrodzenie za 33 dni choroby. Jesienna infekcja popularnie zwana grypą wiąże się zwykle z 5-dniowym zwolnieniem. Przy średniej pensji specjalisty równej 10 tys. brutto (z kosztami pracodawcy to ponad 12 tys. zł brutto), wychodzi więc 3 tys. zł kosztu po stronie pracodawcy za tydzień nieobecności pracownika. W tej sytuacji często płacimy też za nadgodziny innych pracowników, zniknięcie pracownika sprawia, że w zespole jest więcej pracy – mówi przedstawicielka ENEL-MED.


Z danych ZUS wynika, że na wynagrodzenia za czas niezdolności do pracy finansowane ze środków zakładów pracy i Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych wydano w 2022 roku 10,9 mld zł. Statystyki pokazują, że przeciętna dzienna wysokość wynagrodzenia za czas choroby finansowanego z funduszy zakładów pracy w 2022 r. wyniosła 111,08 zł, a zasiłku chorobowego finansowanego z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS) – 103,44 zł.


Dla firm to nie tylko straty finansowe. Eksperci są zgodni, że szczególnie w mniejszych firmach, rąk do pracy brakuje. – Kosztem pracodawcy nie jest jedynie wypłata świadczenia. Największym problemem jest nieobecność pracownika, która generuje prawdziwe koszty, w szczególności dla małych firm. Przy dużych pracodawcach zatrudniających po kilkaset osób nieobecność kilku z nich może okazać się niezauważalna – mówi Mikołaj Zając.

Warto przeczytać!  PiS obiecuje darmowe autostrady. "Niekorzystne dla Polaków, korzystne dla obcokrajowców"


Niewymierne koszty, o których wspomina z kolei Alina Smolarek, to frustracja pozostałych pracowników, którzy wówczas pracują „za dwóch”, spadek motywacji do pracy wśród zatrudnionych i problemy logistyczne związane z ułożeniem grafików w czasie choroby pracownika. Na tym jednak lista konsekwencji „masowo” wystawianych zwolnień chorobowych się nie kończy.


Dalszy ciąg tekstu pod materiałem wideo



Kombinatorstwo czy odpowiedź na „januszowe” zarządzanie?


„Albo dostanę urlop, albo idę na L4”. Z taką reakcją pracownika na odmowę udzielenia mu urlopu w określonym terminie spotkał się już niejeden pracodawca. Mikołaj Zając zaznacza, że L4, w szczególności w niewielkich zakładach pracy, stało się formą „odwetu”. – Mieliśmy przypadek, kiedy to w zakładzie pracy były zapisy na L4. Zaplanowane chorobowe było zatem odpowiedzią pracowników na warunki pracy. Jeśli nie mogli dostać urlopu, sami go sobie zagwarantowali – dodaje.


– Jeden ze współpracujących z nami pracodawców wdrożył pracę także w soboty i okazało się, że miał tego dnia niemal 20 proc. absencję chorobową. L4 może być zatem także wyrazem dezaprobaty wobec działań pracodawcy – mówi Mikołaj Zając.


Nasz rozmówca mówi także, że może to być pokłosie istnienia „januszowych firm”, w których dobrostan pracownika schodzi na drugi plan, a nadrzędnym celem jest wypracowanie zysku. W niewielkich firmach, w szczególności w branży handlowej lub produkcyjnej, dominują minimalne wynagrodzenia, a przez brak rąk do pracy decyzja o urlopie często uzależniona jest od woli pracodawcy. Przyczyn rosnącej liczby nadużyć w przypadku zwolnień chorobowych jest jednak znacznie więcej. Przekręty mają miejsce także w firmach, w których pracownicy mają zapewnione urlopy, godne pensje i pełen wachlarz benefitów.


Jak się okazuje, na L4 można „zarobić” więcej niż w pracy. Mikołaj Zając opowiedział o kolejnej grupie chorujących, czyli o matematykach.


– Niektórzy przeliczają, czy bardziej opłaca im się przyjść do pracy, czy zostać w domu. Mieliśmy do czynienia z pracownikiem, który miał w zeszycie rozpiskę, kiedy nie będzie go w pracy – opisuje nasz rozmówca. Przedstawiciel firmy Conperio wyjaśnia, że choć zasiłek, co do zasady, równy jest 80 proc. wynagrodzenia, to mamy do czynienia ze średnią. Wystarczy zatem dostać premię czy wypracować nadgodziny i wówczas wykorzystać L4, by świadczenie było wyższe niż standardowa pensja. – Pracownicy w badaniu opłacalności przyjazdu do pracy biorą pod uwagę nawet koszty dojazdu – mówi.


Nasz rozmówca dodaje, że choć głównie z L4 korzystają pracownicy niższego szczebla, w szczególności w branży produkcyjnej, to nie brakuje zwolnień także w biurach. – Pracownicy sprzedaży też często biorą L4. To w zasadzie jedyna „chorująca” grupa wśród wykwalifikowanych pracowników. Przedstawiciele tej branży często mają do zrealizowana cele sprzedażowe i zależne od nich prowizje od sprzedaży. Chorobowe tu też bywa kwestią czystej kalkulacji. Jeśli pracownik wie, że nie sprosta celom i nie wypracuje prowizji na satysfakcjonującym poziomie, na L4 może dostać więcej pieniędzy – wyjaśnia.


Dyrektorka HR w ENEL-MED mówi z kolei o zwolnieniach będących zwiastunem odejścia pracownika z pracy. – Spotkaliśmy się z sytuacją nadużywania L4. Mamy taką praktykę, że w przypadku długotrwałych, powtarzających się zwolnień pracowników „cicho znikających” z organizacji, sami zgłaszamy do ZUS-u z prośbą o kontrolę. W takich sytuacjach borykamy się z długotrwałą niepewnością obsady etatu oraz nadmiernym obciążeniem pracą pozostałych członków zespołu. Zdarza się, że pracownicy nas nie informują o swojej niezdolności do pracy, ich zwolnienie widzimy dopiero w systemie z ZUS, a ta informacja jest niewystarczająca, aby zorganizować efektywnie pracę. Rekordziści byli na zwolnieniu tyle dni, na ile ustawodawca pozwala (zwykle maksymalnie 182 dni – red.). Często także po okresie zwolnienia chorobowego już nie wracali do pracy – mówi.

Warto przeczytać!  "Interwencja". Ryzykowny dojazd do domu. Mostki mogą nie wytrzymać



Fałszywe zwolnienia i co dalej? Pomysły polityków i rekomendacje przedsiębiorców


Alina Smolarek mówi o zwolnieniach lekarskich w kontekście społecznej odpowiedzialności.


– Cały czas pokutuje myślenie, że należy mi się L4. Temat zwolnień lekarskich jest wielowymiarowy. Pracownik ma prawo chorować i to prawo powinno podlegać ochronie, ale nie może być przez pracownika nadużywane. To są nasze wspólne pieniądze, których zasób uszczuplamy, pobierając nienależne świadczenia. Pomyślmy także o innych – apeluje nasza rozmówczyni.


W poszukiwaniu rozwiązań palącego problemu absencji chorobowej należy wziąć pod uwagę trzy grupy: pracowników, pracodawców i lekarzy. Według danych ZUS ponad 170 tys. medyków ma uprawnienia do wystawiania zaświadczeń lekarskich, a na tym polu także zdarzają się uchybienia. Jeden lekarz wystawia średnio 127 zaświadczeń rocznie, choć zdarzają się i tacy, którzy niejako specjalizują się w „masowej produkcji L4”.


– Rekordziści wystawiają znacznie więcej zwolnień. W przypadku recept mamy ograniczenia liczbowe, w przypadku zwolnień jest pełna swoboda, można produkować je taśmowo – mówi Mikołaj Zając. Zdaniem naszego rozmówcy na wzrost liczby zwolnień lekarskich wpłynęła także popularność teleporad, które są na wyciągnięcie ręki, a faktyczna weryfikacja, czy pacjent w rzeczywistości choruje, bywa niemożliwa.


– Teleporady powinny być ograniczone. Jeśli lekarz raz wystawi kilkudniowe zwolnienie, a po danym okresie pacjent znów zgłosi się na teleporadę po L4, to może oznaczać, że leczenie nie przyniosło skutku, a pacjent powinien zgłosić się do lekarza na wizytę stacjonarną. Wystawiający zwolnienie nie ma możliwości, ani często chęci, by w czasie teleporady skontrolować, czy pacjent faktycznie potrzebuje L4. Zwolnienia w sieci można teraz także kupować, to nie ma nic wspólnego z medycyną, to taśmowa produkcja dokumentów. To generuje koszty dla pracodawcy i gospodarki – dodaje.


Mikołaj Zając zaproponował następujące rozwiązania w tym zakresie. Zwolnienia lekarskie opatrzone są kodem 1 lub 2, który jest informacją o tym, czy pracownik może wychodzić z domu, czy też musi leżeć. Zdaniem naszego rozmówcy wystawianie „jedynek” (chory powinien leżeć) zmniejszyłoby atrakcyjność zwolnień lekarskich, a zarazem skalę nadużyć. Poza wspomnianym kierowaniem chorego na wizytę stacjonarną nasz rozmówca proponuje także, by kontrolować lekarzy.


– Niezbędna jest kontrola liczby zwolnień wystawianych miesięcznie przez lekarzy i wyciąganie konsekwencji w przypadku handlu zwolnieniami lub ich masowej produkcji. Wystarczy zawiesić prawo do ich wystawiania. Wielu lekarzy wykorzystuje jedynie swoje formalne uprawnienia i czyni z nich dochodowy biznes – stwierdza Mikołaj Zając.


O pomysłach na zreformowanie systemu mogliśmy w ostatnich miesiącach przeczytać także w programach wyborczych. Trzecia Droga zaproponowała zniesienie obowiązku wypłaty wynagrodzenia za czas niezdolności do pracy przez pierwsze 33 dni. Wypłatą zasiłku od pierwszego dnia zwolnienia zająłby się ZUS. Koalicja Obywatelska także wpisała ten pomysł do programu, jednak ze wskazaniem, by zwolnieniem tym objąć jedynie najmniejsze firmy. Jest to postulat zgłaszany już wcześniej m.in. przez Związek Przedsiębiorców i Pracodawców. Przedstawiciele świata biznesu argumentowali, że w większości przypadków choroba pracownika trwa krócej niż 33 dni, dlatego też wielu ubezpieczonych nie skorzystało dotąd z zasiłku z ZUS, a składkę chorobową płacą co miesiąc. Nasi rozmówcy są w tym temacie zgodni: pracodawcy nie powinni ponosić kosztów zwolnień.

Warto przeczytać!  Wiadomości z rynku akcji i akcji, Wiadomości z gospodarki i finansów, Sensex, Nifty, Rynek globalny, NSE, BSE Wiadomości z IPO na żywo


Nieco mniej przychylnie podchodzą jednak do propozycji Lewicy, zgodnie z którą zasiłek chorobowy byłby zawsze wypłacany w pełnym wymiarze (100 proc. wynagrodzenia). W obecnym stanie prawnym na 100 proc. chorobowe może liczyć ubezpieczony, którego niezdolność do pracy powstała w okresie ciąży, wskutek wypadku przy pracy lub poddania się badaniom lekarskim przewidzianym np. dla kandydatów na dawców komórek. W pozostałych przypadkach chory może liczyć na 80 proc. wypłaty.


– To zły pomysł. Wiemy o tym, że pewna część zwolnień chorobowych wykorzystywana jest niezgodnie z przeznaczeniem, potwierdzają to nasze statystyki. Około 36 proc. naszych kontroli kończy się spisaniem protokołu o naruszeniu postanowień zwolnienia lekarskiego. Tu nie chodzi o „karanie” chorego, który nie przyjdzie do pracy. Taki pracownik nie wypracuje zysku, a po drugie – rodzi to pole do nadużyć – komentuje Mikołaj Zając. Nasz rozmówca obawia się, że w takim scenariuszu „zaplanowane L4” byłoby jeszcze częstsze.


– Nie wiem, czy stać nas ponadto na 100 proc. płatne chorobowe w momencie, kiedy nawet po kilka lat czekamy na wizytę do specjalisty, a sektor ochrony zdrowia jest niedofinansowany. Te pieniądze można wykorzystać na poprawę jakości usług w zdrowiu i na godne pensje dla pracowników tego sektora. Pamiętajmy, że świadczenia chorobowe to w pewnym sensie pochodna niewydolności systemu. Jego dofinansowanie wpłynie na zdrowie Polaków, a co za tym idzie, na liczbę zwolnień – podsumowuje nasz rozmówca.



Zwolnienia L4. Kontrolować, ale po ludzku


Czy wobec prawa szef zawsze ma związane ręce, nawet jeśli podejrzewa, że pracownik niezgodnie z przeznaczeniem wykorzystuje L4? – Wykrycie „bigosowego” nie jest niemożliwe. Najpierw analizujemy zwolnienia lekarskie. Jeśli są one krótkie i powtarzające się lub występują w szczególnym okresie, to wówczas powinna zapalić się czerwona lampka. Pracodawca po „chorobie” pracownika powinien ponadto przeprowadzić z nim rozmowę – mówi Mikołaj Zając.


W przypadku firm liczących ponad 20 pracowników pracodawca może na własną rękę skontrolować pracownika i podobnie jak ZUS sprawdzić, czy chory przebywa w wyznaczonym miejscu i czy faktycznie choruje. Ze statystyk ZUS za okres od stycznia do września br. wynika, że na prawie 337 tys. kontroli urzędników w ponad 20 tys. przypadków stwierdzono nieprawidłowości. ZUS przy takiej kontroli sprawdza, czy chory wykorzystuje zwolnienie zgodnie z zaleceniami lekarza i czy kontynuacja zwolnienia nadal jest niezbędna.


Łączna kwota obniżonych i cofniętych świadczeń chorobowych od stycznia do września 2023 r. w kraju wyniosła 129 mln 377 tys. zł.


Eksperci są zdania, że w toku kontroli zarówno urzędnicy ZUS, jak i pracodawcy, poza sztywnymi przepisami, powinni kierować się zdrowym rozsądkiem. Jedni bowiem z premedytacją biorą zwolnienia chorobowe i chwalą się zdjęciami z wakacji z „pozdrowieniami” dla pracodawcy, innym „obrywa się” za wyjście do sklepu na chorobowym.


– Mieliśmy przypadek pracownicy, która samotnie wychowuje dziecko. Na zwolnieniu lekarskim miała określone wskazanie „pacjent musi leżeć”. Kontrolowanej nie było w miejscu zamieszkania, ale wyjaśniała, że nikt poza nią nie może zaprowadzić córki do szkoły. Pracodawca nie miał wątpliwości, że tu nie mamy do czynienia z naruszeniem prawa. Patrzymy na sprawę zwolnień chorobowych z punktu widzenia przepisów, ale te należy interpretować w „ludzki” sposób – podsumował Mikołaj Zając.


Źródło