Politycy a gospodarka. Liczby i mity
Wpływ działalności polityków na gospodarkę zwykle bywa
przeszacowany. Powiedzmy to sobie jasno i dobitnie: to, która partia akurat
sprawuje władzę, ma bezpośrednio niewielki wpływ na statystyki makroekonomiczne i koniunkturę
gospodarczą.
Ta ostatnia jest tu
zmienną politycznie niezależną i krajowi włodarze nie mają na nią prawie
żadnego wpływu. Nawet wskaźniki bezpośrednio zależne od rządu (np. płaca
minimalna, deficyt fiskalny) pozostają pod silną presją sytuacji ekonomicznej w
Polsce i na świecie. Owszem, rząd może sporo gospodarce zaszkodzić, wprowadzając
rozmaite „regulacje” (czyli siłowe ograniczenia wolności), podatki czy zakazy. Ich wpływ jest jednak rozłożony w czasie i nierzadko z pełną mocą objawia się dopiero po latach.
Władza może też wspomóc aktywność gospodarczą, wycofując się z części szykan
wymierzonych w przedsiębiorców czy konsumentów. Oba typy działań cechują się
sporym (czasami wręcz kilkuletnim!) opóźnieniem czasowym. Nie należą do
rzadkości sytuacje, gdy błędna polityka gospodarcza jednej ekipy swoje skutki
objawia dopiero za rządów ich następców. Oraz odwrotnie: pozytywne reformy
gospodarcze danej partii materializują się za czasów rządów ich politycznych oponentów.
Politmakro po polsku
Amerykanie
mają swój cykl prezydencki, który przez poprzednie 80 lat ani razu nie zawiódł inwestorów z Wall
Street. Na
naszej GPW tego typu zależności zwykle jednak zawodzą. Zwykle
nie zawodzi za to cykl koniunkturalny, który nieubłaganie
rządzi polską gospodarką niezależnie od wyników krajowych wyborów. I
tak jak spowolnienie gospodarcze z lat 2001-02 nie było wynikiem polskiej
polityki z końcówki lat 90-tych, tak samo boom z lat 2004-07 nie był zasługą
ówcześnie rządzących. Podobnie było z faktyczną recesję z roku 2009 (efekt
globalnego kryzysu finansowego) jak i długim okresem niskiego wzrostu
gospodarczego w latach 2012-14 (pochodna kryzysu strefy euro). Tak samo okres
prosperity z lat 2017-19 nie był żadnym „polskim cudem gospodarczym”, lecz
zasługą poprawy koniunktury w Stanach Zjednoczonych i Europie. Na karb rządzących można za to śmiało zrzucić covidowe załamanie gospodarcze i późniejszy inflacyjny boom. Tyle tylko, że za taką polityką w marcu 2020 zgodnie głosował niemal cały Sejm!
Poczyniwszy te wszystkie zastrzeżenia, przejdźmy do konkretów. W XXI
wieku Polską rządziły trzy różne konstelacje polityczne. Przyjąłem zasadę, że
za rok, w którym odbywają się wybory, „odpowiada” poprzednia ekipa. To także
poważne uproszczenie, ponieważ na przykład za realizowaną już po wyborach ustawę budżetową odpowiada
poprzedni rząd.
Zresztą na całe to zestawienie trzeba patrzeć ze sporą dozą
zdrowego sceptycyzmu odróżniając kryzysy, które przyszły do nas z zewnątrz, od
tych, które sami sobie wyhodowaliśmy. W ten oto sposób otrzymujemy cztery
okresy rządów czterech różnych formacji politycznych w różnych konfiguracjach.
W pierwszym były to rządy SLD przy wsparciu PSL (ale tylko do 2003 r.).
W latach 2006-07 władza padła łupem Prawa i Sprawiedliwości i jego
„przystawek”. Kolejne 8 lat rządziła Platforma Obywatelska (współcześnie
występująca pod szyldem KO) ze wsparciem PSL-u (teraz jako część
„Trzeciej Drogi”). Oraz ostatnie 8 lat stojące pod znakiem rządów Zjednoczonej
Prawicy, czyli PiS-u wraz z przybudówkami. Zadanie dla wnikliwych obserwatorów polskiej sceny politycznej: która partia przez ostatnie 22 lata najdłużej
zasiadała w rządzie?
przewiń, aby zobaczyć całą tabelę
Ekipa rządząca |
Rok | Zmiana PKB | Inflacja CPI | Stopa bezrobocia | Deficyt fiskalny jako %PKB |
Dług publiczny jako % PKB |
Podatki jako % PKB |
Płaca minimalna | Dług publiczny (w mln zł) |
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
AWS, czyli PO+PiS |
2000 | 4,6% | 10,1% | 15,1 | -2,7 | 36,4 | 33,8 | 700 | 272 317 |
2001 | 1,3% | 5,5% | 17,5 | -4,3 | 37,3 | 33,9 | 760 | 291 181 | |
SLD+PSL | 2002 | 2,0% | 1,9% | 20,0 | -4,2 | 41,7 | 34,0 | 760 | 338 665 |
2003 | 3,5% | 0,8% | 20,0 | -5,4 | 46,6 | 33,5 | 800 | 394 461 | |
2004 | 5,0% | 3,5% | 19,0 | -4,9 | 45,1 | 32,9 | 824 | 420 945 | |
2005 | 3,5% | 2,1% | 17,6 | -4,0 | 46,6 | 33,9 | 849 | 461 625 | |
PiS+przystawki | 2006 | 6,1% | 1,0% | 14,8 | -4,0 | 47,3 | 34,6 | 899,1 | 505 534 |
2007 | 7,1% | 2,5% | 11,2 | -2,9 | 44,5 | 35,5 | 936 | 528 434 | |
PO+PSL | 2008 | 4,2% | 4,2% | 9,5 | -3,8 | 46,7 | 35,2 | 1126 | 600 811 |
2009 | 2,8% | 3,5% | 12,1 | -5,3 | 49,8 | 32,3 | 1276 | 683 555 | |
2010 | 3,4% | 2,6% | 12,4 | -6,0 | 54,0 | 32,6 | 1317 | 774 707 | |
2011 | 5,0% | 4,3% | 12,5 | -4,0 | 55,1 | 39,4 | 1386 | 856 580 | |
2012 | 1,5% | 3,7% | 13,4 | -3,7 | 54,8 | 39,6 | 1500 | 883 524 | |
2013 | 0,9% | 0,9% | 13,4 | -3,8 | 57,1 | 39,1 | 1600 | 931 060 | |
2014 | 3,8% | 0,0% | 11,4 | -2,3 | 51,4 | 39,2 | 1680 | 873 909 | |
2015 | 4,4% | -0,9% | 9,7 | -2,1 | 51,3 | 39,1 | 1750 | 923 417 | |
PiS/Zjednoczona Prawica |
2016 | 3,0% | -0,6% | 8,2 | -2,6 | 54,5 | 38,9 | 1850 | 1 010 022 |
2017 | 5,1% | 2,0% | 6,6 | -3,7 | 50,8 | 39,9 | 2000 | 1 007 200 | |
2018 | 5,9% | 1,6% | 5,8 | -0,6 | 48,7 | 41,2 | 2100 | 1 035 797 | |
2019 | 4,5% | 2,3% | 5,2 | -1,1 | 45,7 | 41,1 | 2250 | 1 046 022 | |
2020 | -2,0% | 3,4% | 6,3 | -7,9 | 57,2 | 41,3 | 2600 | 1 336 558 | |
2021 | 6,9% | 5,1% | 5,4 | -1,9 | 53,6 | 42,3 | 2800 | 1 410 500 | |
2022 | 5,1% | 14,4% | 5,2 | -3,3 | 49,1 | 39,8 | 3010 | 1 512 227 | |
2023 | 3600 | ||||||||
Źródło: opracowanie Bankier.pl na podstawie danych GUS. |
Dane przedstawione w powyżej tabeli są wartościami obiektywnymi. Tj. jest
to stan faktyczny, jaki miał miejsce w poszczególnych latach XXI wieku.
Natomiast nie można stwierdzić, że wyniki te zależały od tego, kto w danym
okresie sprawował władzę. Owszem, decyzje rządzących miały na to pewien wpływ,
ale raczej to władza musiała się dostosować do okoliczności ekonomicznych (a
nie odwrotnie). A zatem średnie wyciągnięte w poniższym zestawieniu należy
interpretować jako pochodną zastanej przez polityków koniunktury gospodarczej
(w przeważającej mierze) oraz decyzji przez nich podjętych w danych warunkach
ekonomicznych. Pamiętajmy, że decyzje te zwykle były bardzo daleko od optymalnych z punktu widzenia gospodarki (czyli nas!) i miały na celu przede wszystkim utrzymanie lub powiększenie władzy przez obóz rządzący.
przewiń, aby zobaczyć całą tabelę
Ekipa rządząca |
Średnia dynamika PKB |
Średnia inflacja CPI |
Średnia stopa bezrobocia |
Średni deficyt fiskalny jako %PKB |
Średni dług publiczny jako % PKB |
Podatki jako % PKB |
Średnioroczna zmiana płacy minimalnej |
Średnioroczny przyrost długu publicznego |
---|---|---|---|---|---|---|---|---|
PiS | 4,6% | 3,5% | 7,6 | -3,1 | 50,2 | 39,4 | 8,7% | 5,9% |
SLD+PSL | 3,5% | 2,1% | 19,2 | -4,6 | 45,0 | 33,6 | 2,8% | 12,2% |
PO+PSL | 3,3% | 2,3% | 11,8 | -3,9 | 52,5 | 37,1 | 6,5% | 6,3% |
Poczynione obserwacje mogą być sprzeczne z intuicją wielu
Czytelników. Po pierwsze, pomimo fatalnego gospodarczo roku 2020
największe szczęście do koniunktury gospodarczej miały rządy Prawa i
Sprawiedliwości, za czasów których wzrost PKB był wyraźnie wyższy od średniej dla
pierwszych 22 lat XX wieku (nie mamy jeszcze danych za
rok 2023). Ekipy z udziałem PSL-u (czyli wszystkie pozostałe) wypadają pod tym względem znacznie słabiej
(co oczywiście nie jest kwestią zależności przyczynowo-skutkowej).
Po drugie, rządom partii Jarosława Kaczyńskiego towarzyszyła średnio
najwyższa inflacja CPI. W tym przypadku jest to w całości „zasługa” fatalnego
pod tym względem roku 2022, gdy tempo spadku siły nabywczej pieniądza było
najwyższe od 25 lat. Gdyby ze średniej wyjąć ubiegły rok, to wszystkie ekipy
wypadałyby bardzo podobnie. Nie zapominajmy też, że za inflację odpowiada Rada
Polityki Pieniężnej, formalnie niezależna od rządu i której kadencje w
przeszłości zwykle nie pokrywały się z okresami sprawowania władzy przez
poszczególne partie. Dodajmy jednak, że członków RPP też wybierają politycy:
prezydent, Sejm i Senat.
Po trzecie, radziłbym w ogóle nie wiązać poziomu bezrobocia z okresami
rządów poszczególnych partii. Przez ostatnie 20 lat polski rynek pracy przeszedł
strukturalne i wręcz rewolucyjne zmiany. Odwrócenie trendów demograficznych,
masowa emigracja, a następnie imigracja zarobkowa, rozbudowa rodzimych biznesów
oraz napływ inwestycji zagranicznych – to wszystko diametralnie zmieniło
sytuację pracowników. Przeszliśmy od dyktatury pracodawców do rynku pracownika.
Bezrobocie spadło z szokujących 20% do praktycznie nieistniejącego (oficjalnie
ok. 5%, faktycznie ok. 3%).
Po czwarte, żadnej ekipie po 1990 roku nie udało się osiągnąć
zrównoważonego budżetu. Polska permanentnie notuje manko w kasie państwa,
którego wielkość jest zasadniczo determinowana przez stan koniunktury
gospodarcze. W okresach prosperity deficyt podsektora instytucji rządowych
wynosił ok. 1-3% PKB. W gorszych okresach potrafił eksplodować do 5-8% –
takie wyniki przytrafiły się każdej partii. Średnio najlepiej wypadły tu rządy
PiS-u, a najgorzej SLD. Postkomunistom ani razu nie udało się zbić deficytu
poniżej unijnego kryterium 3% PKB.
Ale paradoksalnie to „czerwoni” utrzymywali
najniższe zadłużenie państwa – średnio na poziomie 45% PKB. Za czasów PiS-u
było to przeciętnie 50,2%, a za PO 52,5%. Równocześnie w ujęciu nominalnym to za
rządów SLD zadłużenie przyrastało względnie najszybciej – na koniec 2005 roku było o
170,5 mld zł wyższe niż cztery lata wcześniej. Dla porównania, rządy PO w 8 lat
zadłużył nas na blisko 395 mld złotych, a PiS-u (dane za 7 lat) na prawie 589
mld zł. Trzeba wziąć poprawkę na fakt, że wraz ze wzrostem wielkości gospodarki
(czyli PKB) realny ciężar nominalnego długu stawał się mniejszy.
Po piąte, to za rządów byłych pzpr-owców mieliśmy relatywnie najniższe
podatki. Tak, wiem, że trudno w to uwierzyć, ale relacja podatków w PKB była najniższa
w latach 2000-05 oraz w 2009-10 (efekt obniżki stawki rentowej przez Zytę Gilowską). Od roku 2011 obserwujemy trend wzrostu
relacji dochodów państwa względem PKB. Na tym kierunku ekipa Jarosława
Kaczyńskiego dzielnie kontynuuje linię rozpoczętą za czasów Donalda Tuska. Mamy
coraz więcej „danin” i opłat, podatnikom przykręcana jest śruba, a „tymczasowo”
podniesione w 2012 roku stawki VAT wciąż obowiązują.
Po szóste, kolejnym paradoksem jest fakt, że to za rządów postkomunistów
najwolniej podnoszono płacę minimalną – tylko o 2,8% średniorocznie, a więc
niewiele ponad inflację. Za rządów PO próg wejścia na rynek pracy podnoszono w
tempie przeszło dwukrotnie szybszym (o 6,5% średniorocznie). Pod tym względem PiS pobił wszystkich swych poprzedników na głowę. Płaca minimalna w 8 lat została
podwojona, co daje średnioroczny wzrost rzędu 8,7%. Minimalna kwota, za
którą można podjąć pracę, jest w praktyce jednostronnie ustalana przez rząd i
teoretycznie nie obowiązują tu żadne limity. Za wyjątkiem zdrowego rozsądku. Ale z tym nie tylko w polskiej politycy w ostatnich latach jest krucho.
Po siódme, znamienne jest, że czasów wszystkich ekip rządzących
odnotowano osłabienie złotego względem euro. W tym przypadku za daty graniczne
przyjąłem zakres danej kadencji Sejmu. Przez cztery lata rządów SLD kurs euro
wzrósł o 5%. Osiem lat sprawowania władzy przez PO przełożyło się na kurs euro
wyższy o 14,7%. Z kolei ostatnie 8 lat to zwyżka notowań wspólnotowej waluty o
ponad 10%. Trudno się temu dziwić, skoro od roku 2008 na parze euro-złoty panował
trend wzrostowy.
Także nasza rodzima giełda przez poprzednie ćwierćwiecze pozostawała przede
wszystkim pod wpływem trendów globalnych, a nie lokalnych polityków. Pomiędzy
październikiem 2001 a październikiem 2005 WIG poszedł w górę o imponujące 145% w ramach pokoleniowej hossy na rynkach wschodzących.
Podczas ośmiu lat rządów Donalda Tuska (i później Ewy Kopacz) najstarszy indeks
warszawskiej giełdy stracił 11% i po demontażu OFE nie był w stanie podnieść
się po bessie z 2008 roku. Ostatnie 8 lat to zwyżka WIG-u o 34% – czyli też bez
szału. Ale i tak nieźle na tle wpływu politycznych decyzji na „akcjonariat
obywatelski” – odebranie inwestorom dywidend z energetyki i JSW, obłożenie
banków nowym podatkiem, czy zainicjowane przez polityków fuzje i przejęcia w
ramach stajni spółek Skarbu Państwa. Generalnie od 10 lat wszystkie kolejne
ekipy rządowe zdają się robić, co tylko w ich mocy, aby „zaorać” polski rynek
kapitałowy.
Cztery strony złego szeląga
Od 30 lat Polską rządzą cztery frakcje polityczne, zasadniczo niewiele
różniące się w swych poglądach na gospodarkę i rolę państwa. Zmieniają się
partyjne szyldy, ale generalnie cały czas obracamy się w świecie tych samych
ugrupowań. Zresztą, od 20 lat nawet nazwy politycznych ugrupowań pozostają z grubsza te same.
– Biurokracja od czasów upadku komuny rozrosła się
trzykrotnie z tą różnicą, że zamiast jednej stanowiska obsadzają cztery partie,
czyniące zasadniczo to samo w ramach jednego modelu – tak już 23 lata
temu śpiewał Kazik Staszewski. I w sumie to miał rację. Od tego czasu
zmieniło się wiele, ale nie system władzy w Polsce. Rozrosła się
jedynie biurokracja i kasta nomenklatury w spółkach kontrolowanych przez
polityków. Natomiast wyborcy w przeważającej większości cały czas głosują na te same cztery partie i potem
część z nich się dziwi, że za każdym razem dostają z grubsza to samo.
– Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów – miał
powiedzieć słynny fizyk Albert Einstein. Ale właśnie to polscy wyborcy robili
przez poprzednie 20-30 lat. Albo więc byli (i nadal są) szaleni, albo…
większości bardzo odpowiadało to, co dostali. Innej możliwości nie ma.