Polska a europejski czołg przyszłości. Historia nie pozostawia złudzeń? [OPINIA]
Dziś podnoszony bywa argument, że Polska powinna dołączać do europejskich programów zbrojeniowych w celu pozyskiwania nowych typów sprzętu pancernego. Warto przeanalizować na chłodno takie projekty i zastanowić się, czy opinie głoszone dziś w sferze publicznej stanowią racjonalny postulat, czy są tylko myśleniem życzeniowym.
Europanzer
Aby zrozumieć stojące przed tego typu projektami wyzwania, musimy cofnąć się w czasie. Punktem wyjścia może być rok 1955, gdy Republika Federalna Niemiec wespół z Francją rozpoczęła program Europanzer, który miał na celu opracowanie nowego europejskiego czołgu podstawowego. Zasadniczym wymogiem był brak grubego opancerzenia. Wynikało to z popularnego wówczas przekonania, że w celu zatrzymania silnego strumienia kumulacyjnego klasyczny jednorodny pancerz stalowy musiałby być absurdalnie gruby i ciężki. Zamiast tego postawiono na niską masę pojazdu, która przekładała się na wysoką mobilność.
Jednak owa obserwacja była całkowicie oderwana od realiów. Po pierwsze, w wojskach pancernych państw bloku wschodniego powszechnie korzystano z pełnokalibrowej amunicji przeciwpancernej. Tak było przez bardzo długi czas, a ten typ naboju stosowano zdecydowanie częściej niż amunicję kumulacyjną. Dla przykładu, jeszcze w latach 80. w powszechnie występujących w siłach zbrojnych państw Układu Warszawskiego czołgach rodziny T-54 i T-55 najczęściej stosowaną amunicją przeciwpancerną była rodzina naboi z pełnokalibrowym pociskiem BR-412, a nie amunicja z pociskiem podkalibrowym (np. 3BM-20) czy kumulacyjnym (choćby 3BK-5M). Kolejną błędną konkluzją był pogląd, że mobilność taktyczna stanowi skuteczniejszą osłonę niż pancerz. W rzeczywistości pojazd zawsze będzie poruszał się wolniej niż wystrzelony pocisk.
Fobie antyeuropejskie doprowadziły do tego, że zrezygnowaliśmy z wielkich europejskich programów zbrojeniowych, w których standardowo dba się o podział zadań pomiędzy krajami, a więc programy te są oszczędniejsze.
— Ryszard Petru (@RyszardPetru) October 25, 2023
Kolejne wymogi projektu Europanzer były już bardziej racjonalne, zarówno jeżeli chodzi o siłę ognia, precyzję prowadzonego ognia, jak również wysoką podatność eksploatacyjną, mobilność taktyczną czy ergonomię.
W 1957 r. zarówno RFN, jak i Francja, sfinalizowały wymogi dotyczące nowego czołgu. Stosowne dokumenty zostały przekazane do firm, które miały zająć się realizacją projektu. W RFN powołano trzy zespoły nazwane Arbeitsgruppe (z niem. „grupa robocza”) A, B i C. We Francji utworzono tylko jeden. W 1958 r. do programu Europanzer dołączyły również Włochy. W tym samym roku podpisano umowy na budowę prototypów. W RFN zawiązano kontrakty z zespołem A, któremu przewodziła firma Porsche, oraz zespołem B pod szefostwem koncernu Rheinmetall. Zespół C, w którym przodował Borgward, odpadł z programu.
Natomiast we Francji podjęto współpracę z firmą AMX (Ateliers de construction d’Issy-les-Moulineaux), która również rozpoczęła prace projektowe nad nową maszyną. W 1961 r. rozpoczęto testy prototypów. Francuski pojazd testowano w Satory (w regionie Île-de-France), natomiast prototypy niemieckie w Meppen (w kraju związkowym Dolna Saksonia). W 1963 r. prototyp AMX został przetestowany w Niemczech, ale już wtedy program nie rokował dobrze. Po pierwsze, zaczęły rozjeżdżać się wymogi, które przed nową maszyną stawiali Niemcy i Francuzi. Dotyczyło to w szczególności uzbrojenia głównego. Niemcy stawiali na zmodyfikowaną brytyjską armatę L7 kalibru 105 mm. Tymczasem Francuzi forsowali zastosowanie własnej armaty CN-105-F1 tożsamego kalibru.
Co prawda armaty L7 i CN-105-F1 mają wymienną amunicję kalibru 105 x 617 mm R (korzysta z niej również amerykańska armata M68), lecz Francuzi forsowali wykorzystanie naboju kumulacyjnego jako jedynego typu amunicji przeciwpancernej. Ponadto, francuski nabój z pociskiem OCC-105-F1 (Obus G) posiada bardziej skomplikowaną konstrukcję niż porównywalne rozwiązania amerykańskie, niemieckie czy brytyjskie, a do uzyskania optymalnych osiągów wymaga większego skoku bruzd w gwintowanej lufie.
To właśnie brak zgody co do uzbrojenia głównego pogrzebał inicjatywę Europanzer. RFN i Francja zdecydowały się kontynuować prace nad własnymi projektami, czyli Leopardem 1 i AMX-30. Jak już wspomniałem, członkiem projektu były też Włochy, lecz nie wniosły technicznego wkładu w prototypy. Z czasem Rzym uzyskał licencję na produkcję czołgów Leopard 1 w zakładach OTO Melara.
Carro da Combattimento Leone
Włochy próbowały uzyskać większe korzyści dla własnego przemysłu. Początkowo plan ten realizowano w ramach włosko-niemieckiego programu Carro da Combattimento Leone (z wł. „Lew”). Celem było opracowanie pojazdu podobnego do Leoparda 1, ale tańszego i przeznaczonego na eksport. Konsorcjum związano w 1975 r. Po stronie Włoch udział miały brać firmy takie jak OTO Melara, Fiat i Lancia, natomiast Niemcy reprezentowały Krauss-Maffei, Blohm und Voss, Diehl, Jung-Porsche, MaK i Luther-Werke.
Na papierze umowa wyglądała atrakcyjnie. Prace podzielono po połowie. Niemcy zajęli się opracowaniem i produkcją kadłuba, natomiast odpowiedzialnością Włochów był system wieżowy. Co ciekawe, wieża miała być spawana, zbliżona konstrukcyjnie do rozwiązania znanego z czołgów Leopard 1A3 i A4. Montaż końcowy miał odbywać się w zakładach OTO Melara w La Spezia (region Liguria). Plany zakładały opracowanie w pełni funkcjonalnego prototypu do 1977 r., natomiast produkcja miała rozpocząć się rok później. Z technicznego punktu widzenia czołg działał. W końcu bazował na wielu od dawna produkowanych, dopracowanych podzespołach. Zatem dlaczego Leone nie zdobył klientów?
Po pierwsze, z bliżej nieznanych przyczyn Leone w zasadzie nie był oferowany potencjalnym nabywcom. Wiadomo jedynie o zainteresowaniu ze strony Pakistanu. Źródła wspominają również o zakulisowych grach dotyczących ceny pojazdu oraz praw eksportowych. Można przypuszczać, że za tymi problemami stały Niemcy, które są znane ze specyficznej polityki dotyczącej eksportu uzbrojenia. Ponadto Leone byłby bezpośrednią konkurencją dla Leoparda 1. Zresztą dlaczego Niemcy mieliby dzielić się po połowie zyskami ze sprzedaży z Włochami, skoro mogli samodzielnie produkować i eksportować Leopardy 1? Wszak umowa licencyjna na produkcję czołgów Leopard 1 we Włoszech (w zakładach OTO Melara) wyraźnie zakazywała ich eksportu. Zresztą to nie był jedyny przypadek, gdy Niemcy w ten czy inny sposób zablokowali swoim partnerom możliwość eksportu wspólnie opracowanego sprzętu wojskowego.
Włosi próbowali jeszcze ratować projekt Leone poprzez przeprojektowanie kadłuba na tyle, aby Niemcy nie mogli zarzucić im złamania warunków wspomnianej umowy licencyjnej na Leoparda 1. Tak narodził się czołg OF-40, który nie okazał się oszałamiającym sukcesem. Zbudowano jedynie 18 egzemplarzy OF-40 Mk1 i 18 sztuk wariantu Mk2, które wyeksportowano do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Będąca pochodną OF-40 armatohaubica samobieżna Palmaria spotkała się ze znacznie większym zainteresowaniem. Wyeksportowano 235 kompletnych wozów do Libii i Nigerii oraz pewną liczbę systemów wieżowych do Argentyny.
Kampfpanzer III/Napoléon I
Pomimo wdrożenia do produkcji czołgu AMX-30 Francja rozpoczęła prace studyjne nad jego następcą już w 1964 r. Siedem lat później uruchomiono studium pod kryptonimem EPP (Engin Principal Prospectif), a w 1975 r. ruszył program Engin Futur.
Francja ponownie zwróciła się do Niemiec w celu związania wspólnego przedsięwzięcia. W Niemczech projekt otrzymał nazwę Kampfpanzer III, a we Francji Napoléon I. Już w 1980 r. podpisano protokół ustaleń. Jednak podobnie jak w wypadku programu Europanzer bardzo szybko pojawiły się rozbieżności w wymogach stawianych nowej maszynie. Już w 1982 r. Francja i Niemcy podjęły decyzję o przerwaniu współpracy. Francja kontynuowała prace pod kryptonimem EPC (Engin Principal de Combat), który ostatecznie doprowadził do powstania czołgu podstawowego Leclerc.
Co ciekawe, w tym samym czasie RFN prowadziła wraz z USA program czołgu podstawowego MBT-70/KPz-70 (Main Battle Tank 70/Kampfpanzer 70), który rozpoczęto w 1963 r. Koniec końców ta inicjatywa również okazała się całkowitą porażką. USA i RFN postanowiły opracować własne czołgi, które dziś znamy pod nazwami M1 Abrams i Leopard 2.
FMBT-70
W latach 70. Wielka Brytania przygotowywała koncepcję nowego czołgu, który miał zastąpić Chieftaina. W związku z tym rząd Wielkiej Brytanii zwrócił się do RFN z wnioskiem o nawiązanie współpracy. Projekt otrzymał kryptonim FMBT-70 (Future Main Battle Tank 70). W literaturze spotykane jest również oznaczenie MBT-80, ale nie należy mylić go z innym brytyjskim programem o tej nazwie.
FMBT-70 ruszył w 1971 r. Zaczęło się od spotkania grup roboczych, których zadaniem było sformułowanie wymogów dla nowego czołgu, przygotowaniu koncepcji, ich oceny technicznej, a także oszacowanie kosztów. Próbowano uniknąć problemów, które pojawiły się przy wcześniejszych programach. W ramach ubezpieczenia (czytaj: planu B) podjęto również decyzję, że Wielka Brytania i RFN będą równolegle prowadzić prace nad własnymi czołgami nowej generacji.
Rozważano różne projekty: od czołgów o konwencjonalnej architekturze i masie około 60 ton, po konstrukcje bezwieżowe o masie około 50 ton. Ostatecznie z programu ponownie nic nie wyszło. W 1977 r. brytyjski minister obrony Frederick Mulley ogłosił rozwiązanie inicjatywy ze względu na duże rozbieżności dotyczące harmonogramów, które sprawiły, że współpraca stała się niepraktyczna, choć zatwierdzono wspólne wymogi i założenia taktyczno-techniczne.
Współpracę próbowano jeszcze ratować przy mało znanym projekcie MBT-95, lecz ten pozostał jedynie na deskach kreślarskich. Nie zbudowano nawet demonstratora technologii, choć wykorzystano wiele sprawdzonych podzespołów, które opracowano dla Leoparda 2.
Do trzech razy sztuka. Main Ground Combat System
„Jedyną rzeczą, której uczy historia, jest to, że większości ludzi niczego nie uczy” – ten cytat z Winstona Churchilla nic nie stracił na aktualności. Podobnie jest w przypadku francuskich i niemieckich elit politycznych, które w 2017 r. zainicjowały program MGCS (ang. Main Ground Combat System). To już trzecie wspólne przedsięwzięcie tych państw, która ma na celu opracowanie nowego czołgu podstawowego.
Należy przy tym zaznaczyć, że MGCS nie zakłada opracowania jedynie nowego czołgu podstawowego, a całej rodziny pojazdów. Wśród nich ma się również znaleźć pojazd uzbrojony w pociski rakietowe oraz wóz rozpoznawczy i dowodzenia. Nie można też wykluczyć ewentualnego powstania innych wariantów, a także włączenia do tego ekosystemu platform bezzałogowych, które miałyby wspierać załogowe czołgi podstawowe.
Entuzjastów tego typu projektów zmartwię informacją, że obecnie stan MGCS wygląda niezbyt optymistycznie. Pamiętajmy, że początkowo Francja upierała się, by nie przyjmować do MGCS nowych członków, a to w obawie o zbyt dużą liczbę wzajemnie wykluczających się wymagań. Ale już w 2020 r. Francja zmieniła stanowisko. Zostało to ogłoszone w Warszawie, choć wcześniej odrzucono prośbę Polski, która była zainteresowana udziałem w programie. W tym samym 2020 r. ze strony niemieckiej wyrażono również chęć włączenia do programu Włoch. Jednak co ciekawe, również w 2020 r. Włochy, najwyraźniej sfrustrowane powolnymi postępami w programie MGCS, zaproponowały Polsce i Hiszpanii… wspólne prace nad nowym czołgiem.
W bieżącym roku również Niemcy zaproponowały podobny projekt Włochom, Hiszpanii i Szwecji, ale bez udziału Francji. Tymczasem nad Sekwaną pojawiają się dość poważne głosy, aby zamiast programu MGCS skupić się na być może mniej ambitnym, ale i bardziej realistycznym EMBT (ang. Enhanced Main Battle Tank). Pojazd składa się z przeprojektowanego kadłuba czołgu Leopard 2A7 i zmodyfikowanej wieży czołgu Leclerc.
Same harmonogramy programu MGCS nie budzą entuzjazmu. Faza koncepcyjna miała zakończyć się w 2017 r. Tymczasem dopiero w 2020 r. podpisano umowę na prace studyjne dotyczące zdefiniowania architektury systemu (ang. System Architecture Definition Study, SADS), a te są częścią fazy demonstracji technologii (ang. Technology Demonstration Phase, TDP) której zwieńczenie jest planowane na 2024 r. Następnie ma zostać przeprowadzona faza demonstracji całego systemu (ang. General System Demonstration Phase, GSDP). Tu datą końcową jest rok 2028.
Co ciekawe w 2018 r. niemieckie ministerstwo obrony zakładało, że nowe wozy miały pojawić się w Bundeswehrze w 2035 r., a pełnię zdolności operacyjnych osiągnęłyby w 2040. Jednak harmonogramy te ulegają ciągłym zmianom. Obecnie wskazuje się, że pierwsze egzemplarze mogą opuścić zakłady produkcyjne około 2040 r.
Problemy z MGCS wynikają z kilku przyczyn, które nie są ani nowe, ani też zaskakujące. Nawet jeśli historia się nie powtarza, to często rymuje. Tak jak niegdyś w projekcie Europanzer, Niemcy i Francja mają odmienne spojrzenie na to, jakie ma być uzbrojenie główne nowego czołgu. Niemcy dysponują armatą Rheinmetall Rh130/L51 kalibru 130 mm. Tymczasem Francuzi opracowali własną armatę ASCALON kalibru 140 mm. Pomimo nieco większego kalibru francuskie rozwiązanie jest uzbrojeniem słabszym od niemieckiego. Ze względu na przyjęty układ konstrukcyjny ASCALON jest też lepiej przystosowana do lżejszych podwozi.
Tutaj leży kolejna kość niezgody. Strona niemiecka optuje za bardziej konwencjonalnym czołgiem podstawowym nowej generacji, którego masa bojowa prawdopodobnie zmieści się przedziale 50-60 ton. Tymczasem Francja chce pojazdu lżejszego, lepiej dostosowanego do działań w swoich byłych koloniach w Afryce.
Także podział obszarów odpowiedzialności jest przedmiotem kontrowersji. Oryginalnie prace miano podzielić po połowie. Ze strony francuskiej głównym wykonawcą jest Nexter, zaś Niemcy reprezentuje Krauss-Maffei Wegmann. Podmioty te zawiązały konsorcjum KNDS. Jednocześnie w Niemczech funkcjonuje Rheinmetall, który podejmował próby dołączenia do programu MGCS oraz przejęcia Krauss-Maffei Wegmann. Na oba rozwiązania nie zgadzają się Francuzi, którzy obawiają się utraty znaczenia w programie zdominowanym przez przemysł znad Renu.
Wielokrotnie w historii rozwiązania tymczasowe stawały się bardzo trwałe. Nie inaczej jest w przypadku ciężkiego sprzętu wojskowego. Zarówno rozwinięcie demonstratora technologii EMBT, jak i również potencjalny nowy czołg opracowany przez Niemcy, Szwecję, Hiszpanię i Włochy, mogą skutecznie pograżyć program MGCS. Nie oznacza to, że owe alternatywne pomysły odniosą sukces, choć uczciwie należy przyznać, że EMBT jest już na takim etapie zaawansowania oraz wykorzystuje na tyle dużo sprawdzonych podzespołów, że w jego wypadku ryzyko to jest najmniejsze.
Co z tą Polską?
Naturalnie należy postawić pytanie o europejskie programy zbrojeniowe w kontekście modernizacji technicznej Sił Zbrojnych RP. Zagadnienie to nie jest proste. Oczywistym jest, że warto brać udział w niektórych międzynarodowych programach zbrojeniowych. Ale po pierwsze, należy liczyć się z dużym prawdopodobieństwem porażki, a także własnymi projektami, które nie mogą ucierpieć ze względu na partycypację w takich przedsięwzięciach.
Polska ma gigantyczne zapóźnienia, jeżeli chodzi o modernizację sił zbrojnych. To jest fakt, który nie sposób zakwestionować. Część programów z wielkim trudem udało się ruszyć do przodu. Te projekty, na które podpisano umowy wykonawcze, nie mogą być w żaden sposób opóźniane lub kasowane, bo to negatywnie wpłynie na zdolności Sił Zbrojnych RP, a także będzie stanowić zagrożenie dla naszego państwa.
Sytuacja w krajowej broni pancernej nie jest tragiczna. Jest za to skomplikowana, ponieważ znajdujemy się w okresie przejściowym. W ramach pomocy wojskowej udzielonej Ukrainie przekazaliśmy większość T-72 (w tym zmodyfikowanych M1R), a także część PT-91 oraz kompanię Leopardów 2A4. Te podarunki składają się na bardzo duże liczby, bo mowa o prawdopodobnie dobrze ponad 300 czołgach.
W zamian w Republice Korei zamówiliśmy 180 sztuk K2 Black Panther, natomiast w USA zakupiliśmy 116 egzemplarzy M1A1FEP Abrams i 250 M1A2SEPv3 Abrams. Oznacza to, że do wojska wdrożonych zostanie 546 czołgów 3. generacji zachodniej. Wraz z służącymi w Siłach Zbrojnych 105 egzemplarzami Leopardów 2A5 i 128 Leopardami 2A4 i 2PL tworzy to flotę 779 maszyn, z których większość jest nowoczesna. Do 2026 r., kiedy to wedle znanych harmonogramów mają zakończyć się dostawy z już podpisanych umów, Wojska Lądowe będą w stanie zabezpieczyć podstawowe zapotrzebowanie na sprzęt pancerny. Zakupy te bezwzględnie muszą zostać dokończone, i to w możliwie jak najkrótszym czasie.
Co dalej? Umowa ramowa na czołgi K2PL w liczbie 1000 egzemplarzy nie została zakończona podpisaniem umowy wykonawczej, co stawia ten program pod znakiem zapytania. Pewną alternatywą jest oferta USA na dalsze zakupy czołgów M1 (najlepiej w wersji M1A2SEPv3), co przy odpowiednio dużych zakupach uczyniłoby rozpoczęcie produkcji licencyjnej w Polsce ekonomicznie uzasadnioną, jak deklarowali sami Amerykanie.
Zakupy większej ilości sprzętu wojskowego, w tym czołgów, powinny być kontynuowane niezależnie od tego, czy uda się sformować dwie dywizje ponad cztery już istniejące i formowane. Sprzęt wojskowy powinien być kupowany nie tylko po to, aby zaspokoić zapotrzebowanie istniejących jednostek wojskowych, ale również aby zabezpieczyć rezerwy, które są niezbędne do uzupełniania nieuchronnych strat wynikłych z działań bojowych, a także by zabezpieczyć zdolności do rozwinięcia mobilizacyjnego.
Dlaczego zatem nie chcemy kupić kolejnych Leopardów 2? Oczywiście taka możliwość technicznie istnieje. Problem leży w ograniczonych zdolnościach produkcyjnych niemieckiego przemysłu, których efektem jest bardzo długi czas oczekiwania na zamówiony sprzęt. Przypomnijmy, że w 2018 r. Węgry zamówiły 44 czołgi Leopard 2A7HU. Do dziś producent dostarczył tylko jeden czołg oraz jeden wóz zabezpieczenia technicznego Bergepanzer 3 Büffel. Oba pojazdy to tzw. maszyny wzorcowe, które teraz przechodzą testy na Węgrzech, po czym wraz z protokołami wrócą do Niemiec. W zależności od tego, jak przebiegną badania, a także czy (i jakie) poprawki wprowadzą Węgrzy, wozy te mogą stanowić szablon dla pojazdów seryjnych. W latach 2018-23, czyli przez 5 lat, Niemcy byli w stanie dostarczyć użytkownikowi końcowemu tylko jeden czołg podstawowy Leopard 2A7HU, przy czym nie jest to nowa konstrukcja, którą trzeba było zaprojektować i gruntownie przebadać od podstaw.
Podobna sytuacja zaszła w Norwegii. W 2023 r. Oslo wybrało Leoparda 2A8NO jako następcę starszych Leopardów 2A4NO, choć po przeprowadzeniu badań porównawczych wojsko dwukrotnie rekomendowało wybór K2NO Black Panther. Norwegia postanowiła zakupić 54 maszyny. Od złożenia zamówienia w bieżącym roku do dostarczenia pierwszego egzemplarza w 2026 r. miną 3 lata. Zakończenie dostaw jest planowane na 2028 r., przy czym jeśli Norwegia skorzysta z opcji na domówienie kolejnych 18 sztuk, termin odbioru ostatniego egzemplarza wypadnie w 2031 r.
Dla porównania, Polska zamówiła 250 nowych czołgów M1A2SEPv3 Abrams, które mają zostać dostarczone w latach 2025-2026. Umowę podpisano w ubiegłym roku. Zgodnie z harmonogramem przekazanie stronie polskiej wszystkich 250 pojazdów ma zająć cztery lata.
Biorąc pod uwagę wolumeny dostaw oraz czas ich realizacji, a także to, jak wyglądają historyczne i obecne doświadczenia z europejskimi programami pancernymi, w ocenie autora należy poważnie zastanowić się nad dalszymi działaniami. Realizm nakazuje kontynuację programu K2PL albo dalsze zakupy i staranie się o licencyjną produkcję M1A2SEPv3. Natomiast program Wilk, który dotyczy pozyskania czołgu podstawowego nowej generacji, należy raczej rozpatrywać w kategorii odleglejszej przyszłości. Nie wiadomo, kiedy pojazdy nowej generacji staną się dla nas dostępne, a także ile mogłyby kosztować.
Natomiast europejskie programy pancerne powinny być cenną lekcją i ostrzeżeniem, aby ostrożnie podchodzić do tego typu inicjatyw. Zresztą dotyczy to nie tylko programów pancernych, ale również lotniczych, jak również obrony powietrznej i przeciwrakietowej, gdzie często to właśnie narodowe programy osiągają lepsze rezultaty. Tutaj można przytoczyć choćby polski program budowy zintegrowanej, wielowarstwowej obrony powietrznej i przeciwrakietowej kraju na bazie systemu dowodzenia IBCS (który chcą kupić także inne państwa europejskie) oraz systemów rakietowych średniego zasięgu Wisła, krótkiego zasięgu Narew oraz bardzo krótkiego zasięgu Grom, Piorun, Poprad, Pilica i Pilica+.
Tymczasem europejski program ESSI (European Sky Shield Initiative) jest na bardzo wczesnym etapie rozwoju. Ma bazować głównie na amerykańskim systemie Patriot (wybranym w polskim programie Wisła) oraz amerykańsko-izraelskim Arrow-3. Na dodatek nie biorą w nim udziału główni europejscy producenci systemów tej klasy, jak Francja czy Włochy. Z 19 państw, które kilka miesięcy temu wstępnie wyraziły chęć uczestnictwa w ESSI, dotąd ostało się 9. To powinno dać polskim decydentom i politykom do myślenia.
Niniejszy materiał jest swego rodzaju lekcją historii i ostrzeżeniem dla decydentów i polityków (ale również i zwykłych obywateli) przed nadmiernie entuzjastycznym podejściem do międzynarodowych programów zbrojeniowych. Choć w teorii są świetnym pomysłem, pozwalającym na redukcję kosztów (bo te rozkładają się na wszystkich uczestników inicjatywy) a przy tym tworzenie konstrukcji przełomowych, deklasujących konkurencję, najczęściej… okazują się spektakularnymi porażkami. Czasem nie osiągają zakładanych rezultatów technicznych, innym razem kończą się znacznym i bolesnym przekroczeniem zakładanego budżetu, a nierzadko w ogóle nie dochodzą do skutku. Dlatego wszystkim zainteresowanym polecam podchodzenie do tego tematu z chłodną głową.