Poruszający spektakl na Broadwayu opowiada o miłości, stracie i tańcu
Johnny Oleksiński
Teatr
„Illinoise” – spektakl taneczny do piosenek Sufjana Stevensa, został otwarty w St. James Theatre na Broadwayu.
ŹRÓDŁO: Liz Lauren, 2024
Przegląd teatralny
ILLINOISE
1 godzina 30 minut, bez przerwy. Teatr St. James, 246 W. 44th St.
„Illinoise”, którego premiera odbyła się w czwartek w St. James Theatre, to najbliższa wystawienia na scenie niezależnego filmu na Broadwayu.
Smutna, a zarazem podnosząca na duchu fantazja hipsterska, opowiedziana głównie w urzekającym tańcu, przypomina coś z Sundance — opowieść o złamanych współczesnych młodych ludziach, którzy w terapeutyczny sposób radzą sobie ze swoją przeszłością.
I chociaż przeczucie podpowiada mi, że przedstawienie – autorstwa choreografa rezydenta New York City Ballet, Justina Pecka, do piosenek Sufjana Stevensa – nie jest tak naprawdę musicalem samym w sobie, ale mimo to jest przeżyciem poruszającym i poruszającym duszę.
Kwartet śpiewaków, ustawiony niczym bóg na wysokich platformach nad sceną z pomalowanej sklejki, wykonuje album Stevensa z 2005 roku, bogato warstwową kapsułę czasu ze Środkowego Zachodu, patrząc z góry na poruszających się poniżej.
Henry (Ricky Ubeda) spontanicznie opuścił swoje mieszkanie w Nowym Jorku, aby wybrać się na jesienną wędrówkę, podczas której przy ognisku spotyka 11 osób dzielących się napisanymi przez siebie odlotowymi historiami. W kapryśny sposób noszą świecące kule, niczym świetliki Godzilla.
Pierwsza połowa „Illinoise” składa się z różnorodnych, epizodycznych winiet, czasami z ustrukturyzowaną fabułą, ale nigdy z dialogami lub śpiewem postaci, jakie można znaleźć w typowym musicalu. Czytelnikom z pokolenia milenialsów format przywodzi na myśl rozgrywający się w głębi lasu serial grozy dla młodych dorosłych „Czy boisz się ciemności?”
Jedna z opowieści, prowadzona przez wspaniałego Alejandro Vargasa, dotyczy seryjnego mordercy Johna Wayne’a Gacy’ego. Inny, tańczony przez Jeanette Delgado, traktuje Ojców Założycieli jak potwory z „Thrillera”.
Żywiołowy i zabawny, choć zagmatwany kontekstowo, jest fragment „Człowiek z Metropolis kradnie nasze serca”, w którym Brandt Martinez gra Supermana.
Jak dotąd „Illinoise” jest przyjemny dla oka i ucha, ale w dużej mierze jest to koncert taneczny, w którym nie widać wyraźnej linii.
Większy cel serialu pojawia się – i my też – kiedy cudowny Ubeda otwiera dziennik swojej postaci, nabierając pewności siebie, by móc mówić (lub, wiesz, kręcić i plié) i wspomina swoją trudną podróż z najlepszym przyjacielem z dzieciństwa Carlem (Bena Cooka).
Wspomnienia nierozłączności, nieodwzajemnionej miłości, straty i jeszcze większej straty rozdzierają wnętrzności, szczególnie w uderzającym utworze „The Seer’s Tower” anielsko śpiewanym przez Sharę Novę.
Ubeda i Cook, którzy grali odpowiednio Pana Mistoffeleesa w „Kotach” i Wiadomościa na Broadwayu, są artystami niezwykle wyrazistymi w swoich twarzach i ruchach, gdy splatają się ze sobą, a potem boleśnie rozdzielają.
Choreografia teatru muzycznego to oczywiście inna fantastyczna sztuka, ale obserwowanie, jak genialni tancerze tacy jak oni, robią to, o czym oczywiście marzą, wywołuje prawdziwą radość. Ta pasja promieniuje przez całą obsadę i serial.
Peck, którego jedynym innym przedstawieniem na Broadwayu była „Carousel” z 2018 roku, usuwa z tańca wszelkie pretensje. Jego dzieła są bez wątpienia pełne gracji i precyzji, a jednocześnie niepokojące, uroczyste i otulające w połączeniu z zadumą nad muzyką Stevensa.
Zamiast czuć się, jakbym poszła na balet, mogłabym być w przydomowym barze w Bushwick, było tam tyle flanelowych i luźnych spodni.
To wspaniale. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje Broadway, jest więcej tego samego.
Załaduj więcej…
{{#isDisplay}}
{{/isDisplay}}{{#isAniviewVideo}}
{{/isAniviewVideo}}{{#isSRVideo}}
{{/isSRVideo}}