Biznes

Rachunki za prąd wzrosną nawet o 80 proc. „Sami nawarzyliśmy to piwo”

  • 4 lutego, 2024
  • 7 min read
Rachunki za prąd wzrosną nawet o 80 proc. „Sami nawarzyliśmy to piwo”


Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Pierwsza elektrownia atomowa w Polsce. „Będzie miała chłodzenie prosto z morza”

Wkrótce po tej decyzji wyszło na jaw, że w budżecie przygotowanym przez rząd PiS, nad którym pracował rząd Donalda Tuska, nie ma pieniędzy na ten cel. Z informacji, którą money.pl uzyskał od Ministerstwa Klimatu i Środowiska, wynikało, że na dopłaty zabrakło łącznie 7,9 mld zł. Więcej piszemy o tym TUTAJ.

Poprzedni rząd pozostawił jednak swoim następcom specjalny mechanizm, zgodnie z którym brakujące pieniądze na dopłaty do tarcz energetycznych mogą być pokrywane z Funduszu Przeciwdziałania COVID-19, który umożliwia wypłatę środków poza budżetem. Obecny rząd musiał sięgnąć po te pieniądze.

Teraz wracamy jednak do punktu wyjścia. Po czerwcu trzeba liczyć się ze znacznym wzrostem cen. W niektórych przypadkach podwyżki mogą sięgnąć nawet 80 proc.

Kto najbardziej odczuje podwyżki cen prądu?

Z analizy, którą przygotowała dla nas firma Optimal Energy (porównywarka na rynku energii), wynika, że w największym stopniu odczują je gospodarstwa domowe z dwóch grup.

Pierwszą są gospodarstwa domowe, które rocznie zużywają około 1500 kWh. W przypadku rodziny składającej się z dwóch osób, mieszkającej np. w dwupokojowym mieszkaniu w bloku, cena prądu może wzrosnąć o prawie 80 proc. w porównaniu do obecnych (zamrożonych) stawek.

Najbardziej mogą odczuć to gospodarstwa domowe, które mieściły się w rządowych limitach. Dla nich może być to duży szok – przyznaje Łukasz Czekała, prezes Optimal Energy, w rozmowie z money.pl.

Nasz rozmówca liczy jednak na to, że dla niektórych grup, w tym szczególnie narażonych na ubóstwo energetyczne, pojawi się rządowe wsparcie. – Można założyć, że ta pomoc będzie oferowana np. w formie dodatku socjalnego dla osób, które na co dzień liczą się z każdą złotówką – podkreśla.

– Chodzi o punkt odniesienia. Te osoby odczuły wzrost cen już w poprzednim roku, ponieważ w ich przypadku założony limit cen prądu był za niski. Dodatkowo te osoby były rozliczane według opłat dystrybucyjnych zatwierdzonych na 2023 rok – wyjaśnia Łukasz Czekała.

Scenariusz nieunikniony. „Sami nawarzyliśmy piwa”

Artur Sarosiek, dyrektor zarządzający w Energy Solution, wskazuje, że w okresie ostatnich 12 miesięcy kontrakty terminowe na zakup energii elektrycznej spadły o około 40 proc. Obecnie wycena hurtowa kontraktów na zakup energii na drugie półrocze 2024 r. wynosi około 400 zł za MWh (netto).

Nasz rozmówca szacuje, że w związku z tym cena energii wraz m.in. z podatkiem akcyzowym oraz dodatkowymi narzutami sprzedawców energii powinna wynieść na konkurencyjnym rynku około 600 zł za MWh netto (0,74 zł/kWh brutto).

Należy brać pod uwagę, że wskazana wycena obowiązuje przy założeniu pełnej kontraktacji energii w obecnym momencie. Zakładając, że sprzedawcy energii uzupełniali swój portfel zakupu energii w dłuższym horyzoncie czasowym, średnia zakupu energii będzie więc wyższa niż obecne wyceny – przewiduje Sarosiek.

Łukasz Czekała przypomina, że mechanizmy urzędowej regulacji cen energii zaczęto wprowadzać już od 2019 r. – Od tego momentu państwo w praktyce dopłaca do cen energii – wskazuje.

Nawarzyliśmy piwa sami i to od 2019 r. Wówczas rząd zdecydował się po raz pierwszy zamrozić ceny z powodu wzrostu cen uprawnień do emisji CO2 – mówi Czekała.

– Ceny rosłyby z roku na rok, ale na pewno nie tak skokowo. Takie podwyżki byłoby znacznie łatwiej zaakceptować. Obecny skok cen, związany z powrotem do wolnorynkowych zasad, będzie bardziej widoczny – dodaje nasz rozmówca.

Przypomnijmy: sześć lat temu ówczesne Ministerstwo Energii przygotowało ustawę, która umożliwiała wypłacanie rekompensat za drożejący prąd. Objęła ona gospodarstwa domowe, a także małe i średnie firmy. Pieniądze na ten cel pochodziły m.in. ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2, budżetu oraz wpływów z innych środków publicznych. Kosztowało to wówczas 9 mld zł. Eksperci już wtedy prognozowali, że po okresie regulowanych cen rachunki za energię wystrzelą.

„Nie może być tak, że państwo do wszystkiego dopłaca”

Rezygnacja z tarcz energetycznych (chodzi nie tylko o dopłaty do prądu, ale także gazu i ogrzewania) staje się teraz wyzwaniem dla nowego rządu. Niedawno w tej sprawie zabrał głos m.in. Ryszard Petru, poseł Trzeciej Drogi, który powiedział wprost, że państwo nie powinno ciągle dopłacać do cen energii.

Jeśli zamrozimy (ceny – przyp. red.) na kolejne pół roku, to znów między grudniem a styczniem będzie pytanie, co zrobimy od przyszłego roku. Nie może być tak, że państwo do wszystkiego dopłaca – ocenił.

Co jest zatem alternatywą? Jego zdaniem potrzebny jest okres przejściowy w powrocie do przywrócenia cen rynkowych dla gospodarstw domowych. W tym czasie należałoby pomyśleć o państwowym wsparciu dla najbardziej potrzebujących – sugeruje Ryszard Petru.

Będziemy chcieli chronić przede wszystkim te gospodarstwa, dla których jest to dużym wyzwaniem. Uboższą sferę społeczeństwa bądź gospodarstwa wielorodzinne będziemy chcieli objąć pomocą – zapowiedziała w styczniu.

Zapytaliśmy resort klimatu, na czym mają polegać te zmiany. Czekamy na odpowiedź.

Nie miejcie co do tego żadnych wątpliwości. Uwolnimy energię z wiatru w Polsce, tak samo jak energię ze słońca i polskiego atomu. Możecie być tego pewni. Właśnie po to, żebyśmy za rok, dwa lata i trzy nie musieli w pośpiechu uchwalać kolejnych ustaw mrożeniowych. Właśnie dlatego musimy to zrobić – mówił Hołownia na konferencji prasowej na początku grudnia.

90 mld zł z uprawnień do emisji CO2

Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej, podobnie jak Ryszard Petru, uważa, że ingerencja państwa w ceny na rynku energii nie może trwać w nieskończoność.

Z powodu wielu uwarunkowań w naszym rejonie Europy musimy liczyć się z tym, że ceny energii będą w dalszym ciągu rosły. Zwłaszcza w takich krajach, w których miks energetyczny ma niewielki udział OZE – podkreśla.

On również dodaje jednak, że odejście od regulowanych cen trzeba rozłożyć w czasie.

Ekonomista przypomina, że ważną pozycję w naszych rachunkach stanowi opłata za uprawnienia do emisji CO2. Tymczasem w ciągu ostatnich lat polski budżet zarobił na sprzedaży uprawnień do emisji CO2 już niemal 90 mld zł.

– Nasze państwo ma z tego tytułu potężny zastrzyk gotówki. Te pieniądze powinny być przeznaczone w pierwszej kolejności na transformację energetyczną, zamiast tego „przejadamy” je na inne cele – mówi Piotr Soroczyński.

Agnieszka Zielińska, dziennikarka money.pl

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.


Źródło