Recenzja Thelmy – IGN
To dobry tydzień, aby być June Squibb i być fanem June Squibb. 94-letnią weterankę sceny i ekranu można obecnie usłyszeć (jeśli nie dokładnie widać) w największym filmie na świecie – tak, to ją jako tęskne, czujące ucieleśnienie nostalgii w Inside Out 2. Zachwycający jak ten głos – aktorska epizodyczna rola to coś w rodzaju przystawki do pełniejszego posiłku, który dziś trafia do kin: łagodna, dziwaczna niezależna komedia Thelma, w której Squibb otrzymuje pierwszą główną rolę w jej ponad 30-letniej karierze filmowej. To przyjemność widzieć, że aktorka charakterystyczna, która pracowała z takimi hitami jak Martin Scorsese, Alexander Payne i Todd Haynes, w końcu znalazła się w centrum uwagi – nawet jeśli sam film jest uroczym drobiazgiem, nieco zbyt łaskoczonym swoim geriatrycznym podejściem film o zemście.
Bohaterka grana przez Squibba, Thelma Post, jest starszą wdową, która całkiem nieźle radzi sobie z samotnością. Nie żeby była naprawdę samotna. Jej wnuk, dwudziestoletni Danny (Fred Hechinger), jest mężczyzną, który często ją sprawdza; Film rozpoczyna się, gdy cierpliwie pokazuje jej, jak sprawdzić pocztę e-mail. Scenarzysta i reżyser Josh Margolin (debiutujący w filmie fabularnym) wykorzystuje te wczesne sceny, aby skutecznie ukazać Thelmę jako samowystarczalną kobietę, nie gotową poświęcić swojej niezależności. „Upadam i jestem jak tost” – mówi Danny’emu. „Żeby nie spaść”.
Ale ona robi dać się nabrać na oszustwo – fałszywą prośbę o kaucję w wysokości 10 000 dolarów za Danny’ego, którego głos oszuści klonują przez telefon. Dla tych, którzy liczą, jest to drugi film w tym roku, który rozpoczął się od teleoszustów, którzy oszukali uprzejmą starszą kobietę z olbrzymiej porcji zmian. W rzeczywistości premiera Thelmy odbyła się w Sundance zaledwie sześć dni po premierze Jasona Stathama Pszczelarz umieść na celowniku zimne szumowiny z Ziemi. Niestety, w tym filmie Squibb nie odcina palców phisherowi piłą tarczową. Jednak jej bohaterka postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i wyśledzić złoczyńców, choćby po to, by udowodnić sobie i swojej rodzinie, że nie potrzebuje nikogo innego, kto rozwiązałby za nią jej problemy.
Thelma to komedia dla ludzi, dla których sam pomysł na film akcji z uprzejmą babcią nie znającą się na technologii w roli głównej może wydawać się zabawny. Duża część humoru opiera się na tym, że Margolin stosuje pewne elementy pilnego thrillera w sytuacjach o skromnej skali i dość niskim ryzyku. Niektóre pod-Ocean’s Eleven Muzyka z napadu włącza się, gdy Thelma planuje podnieść pistolet mniej mobilnemu seniorowi. W innym miejscu kulminacyjna sekwencja trzymająca w napięciu sprowadza się do tego, czy uda jej się dowiedzieć, jak zamknąć wyskakujące okienko. Wiele napisano o niemłodszej Squibb wykonującej własne akrobacje – sprytny chwyt PR, który film drażni wczesną sceną oglądania Thelmy i Danny’ego Niewykonalna misja. Ale wszystkie te sekwencje są wariacjami na temat tego samego żartu. Obserwując Squibba pędzącego po osiedlu emerytów na skradzionej hulajnodze, trudno powiedzieć, że Thelma znacznie różni się od yukfestu młodych duchem, takiego jak remake Going in Style Zacha Braffa czy połowa komedii, które obecnie kręci Robert De Niro.
Kiedy nie śledzi burzliwej podróży swojej bohaterki przez miasto w celu odzyskania pieniędzy, Margolin zostaje z zaniepokojonymi krewnymi. Zawsze miło jest zobaczyć Parkera Poseya i Clarka Gregga w czymkolwiek, ale ich bohaterowie-helikopterowie – kłócący się zarówno o młodszego Danny’ego, jak i starszą Thelmę – sugerują, że jest to jedna rodzina, w której sympatia zasadniczo przeskoczyła pokolenie. Zbyt duża część 98-minutowego filmu poświęcona jest obawom Danny’ego po rozstaniu, że jest bezradnym schabistą. Film porównuje jego historię z historią Thelmy w ciekawy sposób o tym, jak to zrobić wszyscy chce mieć poczucie kontroli nad swoim życiem, niezależnie od wieku. Ale jest to dość cierpki wątek poboczny, przypominający coś z równie łagodnej, ale mniej wyrazistej komedii niezależnej. Przynajmniej można powiedzieć, że te sceny sprawiają, że w porównaniu z nimi dziwna przygoda Thelmy wygląda bardziej ekscytująco.
Za każdym razem, gdy Margolin zwalnia akcję i oddaje głos Squibbowi, słychać szepty o głębszym filmie. Ma świetną chemię z nieżyjącym już Richardem Roundtree, który jest wpływowy i dostojny jak Ben, inny wdowiec i stary przyjaciel, którego Thelma wciąga w swój plan. To, że widzimy jego ostatni występ, dodaje dodatkowego ciężaru rozmowom pary o starzeniu się, utracie bliskich i walce o zachowanie pozorów autonomii w ostatnich latach. „To znaczy dobrze” to definicja potępienia ze słabą pochwałą, ale Thelma naprawdę to robi; w najlepszym wydaniu film ukazuje wyzwania, przed którymi stoją osoby starsze, poruszając się po świecie, który na przemian je wykorzystuje i odrzuca.
„Nie bądźmy złośliwi” – mówi Thelma Benowi, kiedy spotykają się po raz pierwszy. Film, trzeba przyznać, rzadko taki jest. A może to zasługa Squibba? Dostosowując się do okazji tego od dawna oczekiwanego gwiezdnego pojazdu, sprawia, że Thelma jest trochę słona, trochę słodka, prawdziwa osoba i nigdy banalna – co jest niemałym wyczynem, biorąc pod uwagę, że odgrywa, całkiem dosłownie, uzbrojoną babcię . Jeśli filmowi udaje się balansować na granicy między odnalezieniem dobrodusznego humoru w nieświadomości bohatera na temat gadżetów, a jednocześnie nie zrobieniem ze starszych Amerykanów obiektu żartu, powodem jest Squibb. Zasługuje na tę chwilę w centrum uwagi. Oby dostała inny, który nie łączy knebla o aparacie słuchowym z knebelem o odejściu od eksplozji.