Filmy

Thriller inspirowany faktami nie wzbudza ani inspiracji, ani emocji

  • 1 lipca, 2024
  • 5 min read
Thriller inspirowany faktami nie wzbudza ani inspiracji, ani emocji


Szał seryjnych morderstw w prawdziwym życiu tworzy mierną fikcję w wyzyskującym podejściu Asifa Akbara do morderstw w West Mesa.

Można by się spodziewać, że film zaczynający się od słów Mela Gibsona: „Biblia mówi, że powinniśmy radować się w naszym cierpieniu” będzie odrobinę bardziej wzniosły niż „Boneyard”. Ale ta tandetna przeszukiwarka fikcyjnej wersji „Morderstw w West Mesa” — wciąż nierozwiązanej serii przestępstw na południowym zachodzie w początkach naszego stulecia — to rodzaj wątpliwie moralizatorskiego ćwiczenia eksploatacyjnego, które sprawia, że ​​„Dźwięk wolności” wygląda przy nim jak szlachetny akt klasowy.

Podobnie „inspirowany prawdziwymi wydarzeniami” film Asifa Akbara przeplata się z ponurym napięciem seryjnego mordercy, niewiele odbiegającym od retro grindhouse’owego oglądania równoległego „MaXXXine” i zawiłymi procedurami, w których biorą udział zmiennie skorumpowani, skłóceni ze sobą śledczy. Przypisuje się to czterem scenarzystom, a wyniki przypominają cztery scenariusze potasowane w jedną niezręczną narracyjną talię kart – z której w dużej mierze rozdano nazwisko Gibson. Zbyt zagracony, żeby był nudny, ale często niezgrabny i nieudolny, ten słaby niedoszły thriller nie będzie generował hałasu w stopniu zbliżonym do hałasu, jaki udało się uzyskać z „Dźwięku wolności”. Lionsgate wypuści go na żądanie 2 lipca, a w wybranych kinach 5 lipca.

Ciała 11 kobiet w wieku od 15 do 32 lat znaleziono w arroyo pod Albuquerque w 2009 roku, po tym, jak miejscowa spacerująca z psem znalazła ludzką kość i zaalarmowała władze. Po zidentyfikowaniu szczątków okazało się, że ofiarami były głównie latynoskie prostytutki pochowane cztery do ośmiu lat wcześniej. Chociaż policja przesłuchała kilku podejrzanych, żadnemu z nich nigdy nie postawiono zarzutów ani nie powiązano go ostatecznie ze sprawą – choć warto zauważyć, że zabójstwa najwyraźniej ustały po zastrzeleniu jednego z tych mężczyzn w 2006 roku.

Warto przeczytać!  Film science-fiction J.Lo AI to jeden z największych niewypałów tego roku

W tym przypadku podobne odkrycie skłania szefa policji Cartera (Curtis „50 Cent” Jackson) do wyznaczenia głównych detektywów z wydziału zabójstw Younga (Nora Zehetner) i Ortegi (Brian Van Holt). Ale dołącza do nich także pomoc z zewnątrz w postaci agenta Petrovicka, kolejnego z długiej linii postaci Gibsona, składającego się z pijanych wraków pociągów, którzy mimo to mają w pracy więcej instynktu ogara niż wszyscy inni razem wzięci. Ogłasza, że ​​nieuchwytnym sprawcą jest najprawdopodobniej trzydziestokilkuletni Latynos, „zabójca zorientowany na misję”, wyjaśniając: „Myśli, że czyni świat lepszym miejscem, pozbywając się wszystkich ludzi, którzy przez niego grzeszą”.

Dokładnie do tego profilu pasuje potężnie zbudowany, samotnik w okularach Caesar (Weston Cage Coppola), którego widzimy złowieszczo czającego się w pobliżu różnych młodych kobiet, „profesjonalistów” i nie tylko. Ale podejrzenia padają także na funkcjonariusza Tate’a (Michael Sirow), znanego jako „najbardziej obskurny policjant w okolicy”, o którym wiadomo, że miał wątpliwe kontakty z niemal wszystkimi zmarłymi ofiarami – a także prawdopodobnie z kartelami narkotykowymi, handlarzami ludźmi itp.

Przeważnie trzymany na marginesach narracji — choć często wygłasza twarde filozoficzne perełki w narracji z offu — Petrovick próbuje się skupić, mówiąc nam: „Ta sprawa była… osobista”. Kilka lat wcześniej stracił córkę w strzelaninie z samochodu. Ale to jest ten rodzaj przedsięwzięcia pełnego klisz, w którym jest to „osobiste” dla wszyscyponieważ niemal wszystkie główne postacie mają wymyśloną historię podobnej tragicznej straty. Plątanina wątków pobocznych, retrospekcji i dygresji w scenariuszu ma skąpą strukturalną integralność. Wydaje się, że bardziej skupia się na daniu każdemu występującemu graczowi Wielkiej Sceny płaczu lub gwałtownej histerii — nawet jeśli ich rola jest tak krótka, nie dostaje praktycznie niczego więcej.

Warto przeczytać!  Jeden z najlepszych thrillerów kryminalnych, jakiego jeszcze nie oglądałeś, właśnie wjechał do pierwszej dziesiątki serwisu Netflix

Płodny scenarzysta, reżyser i producent Akbar, którego nazwisko pojawiło się w kilkudziesięciu mniej znanych filmach w ciągu ostatnich kilku lat, nie wykazuje zbytnich umiejętności radzenia sobie z aktorami. Tak więc obsada jest pozostawiona sama sobie, co daje niezwykle nierówny efekt. Gibson, współscenarzysta i producent Vincent E. McDaniel (jako przełożony wydziału narkotyków Tate’a) i kilku innych zachowują pewien poziom godności i wiarygodności. Zespół Zehetnera i Van Holta zostaje pokonany przez kiepski scenariusz, a grający nikczemne role mają zbyt dużą swobodę, aby to utrudniać. Kilku uczestników wydaje się całkowicie nieszczęśliwych — być może najbardziej rzucającym się w oczy i oszałamiającym z nich jest Jackson, który w ciągu 20 lat od „Get Rich or Die Tryin’” wykonał zdecydowanie za dużo pracy na ekranie, aby usprawiedliwić taki zwrot.

Choć film Joshuy Reisa i tempo redakcyjne RJ Coopera dają się oglądać, „Boneyard” brakuje mu rozmachu, napięcia i atmosfery – ma teksturę przypominającą telewizyjny odcinek proceduralny, uzupełniony pozornie pilną, drżącą kamerą. Złowieszcze uderzenia perkusyjne z oryginalnej partytury Andrew Morgana Smitha tylko podkreślają te braki.

Warto przeczytać!  Recenzja „Żółwie aż do końca”: 10 rzeczy, których nienawidzę w zarazkach

Być może to błogosławieństwo, że jest stosunkowo niewiele faktycznych scen morderstwa, ponieważ Akbar przeważnie tnie od kobiet wsiadających do samochodów nieznajomych po kopanie grobów przez zabójcę. Ale choć aktorkom grającym prostytutki lub inne ofiary na ogół udaje się wzbudzić w swoich rolach odrobinę współczucia, filmowi brakuje doświadczenia, aby wywołać poczucie śmiertelnego niebezpieczeństwa. Kończy się dedykacją „ofiarom morderstw w West Mesa”, ale pozostawia skażone poczucie, że te nieszczęsne młode kobiety po raz kolejny zostały źle wykorzystane przez film klasy B, który nawet nie wyświadczył im przysługi bycia dobrym.


Źródło