Biznes

Trasa z Polski do Sahary Zachodniej: afrykańskie ciężarówki, odprawy i pustynia

  • 24 lipca, 2023
  • 9 min read
Trasa z Polski do Sahary Zachodniej: afrykańskie ciężarówki, odprawy i pustynia


Autorem poniższego tekstu jest Tomasz Rasiński, kierowca z firmy Euro Transit. Ostatni miesiąc spędził on w trasie z Polski do Sahary Zachodniej, prowadząc Scanię R500 z 2012 roku i jadąc w podwójnej obsadzie z właścicielem firmy, Markiem Sikorą. Towarzyszyli im też Bartosz Ryba oraz Szymon Lewczuk, prowadzący Volvo FH z firmy RS2.

Sahara Zachodnia na mapie:

Aftissat Wind Farm na mapie:

Pełną galerię zdjęć znajdziecie pod tekstem.

W poniedziałek dowiedziałem się, że w niedziele jedziemy do Sahary Zachodniej, po odbiór kontenerów z inwestycji Aftissat Wind Farm. Na początku nie wierzyłem, że coś takiego może się w ogóle trafić. W środę było to już jednak potwierdzone na sto procent, a w czwartek przyszło zezwolenie na przejazd do Maroka. W piątek auto trafiło na serwis w celu sprawdzenia wszystkich podzespołów, a ja z szefem Markiem szykowaliśmy się na wyjazd.

W niedzielę o godzinie 21:00 zbieraliśmy się do wyjazdu – pakowanie, tankowanie i w drogę. Cała trasa do portu w hiszpańskim Algeciras, w podwójnej obsadzie, zajęła nam 48h w tym 36h samej jazdy. We wtorek wieczór wjechaliśmy do portu, złożyliśmy potwierdzenie przybycia w agencji celnej, ustaliliśmy godziny promu i poszliśmy spać.

W środę o 8.00 ruszyliśmy na terminal ponieważ prom był zaplanowany na 9:00. Czas oczekiwania na prom wydłużył się o 3 godziny, więc dopiero przed 12:00 wypłynęliśmy. Prom płynął niecałe 3 godziny, lecz przez różnice czasowa dopiero o 15:00 przejechaliśmy pierwsze metry po Maroko. Ustawiliśmy się na parkingu i szef Marek wraz z Bartkiem (jeden z kierowców czerwonego Volvo) musieli udać się do agencji celnej w celu dokonania odprawy. Tak, musieliśmy odprawić zestaw z pustą ramą do kontenerów. Budynek w którym znajdowały się agencje celne był oddalony 5 kilometrów od parkingu wyznaczonego do odpraw i można było dostać się tam wyznaczonym busem.

Warto przeczytać!  Czesi ostrzegają. Te dane z Polski mogą być szkodliwe dla gospodarki

Chłopacy spędzili w urzędzie 9 godzin, nie załatwiając prawie niczego. Najpierw spotkali Marokańczyka, który zapytał się czy są z Polski, bo on właśnie na nich czeka. Okazało się jednak, że jest z innej agencji i straciliśmy 2 godziny przez to, że zabrał wszystkie dokumenty. Kolejne godziny zeszły na chodzenie od okienka do okienka, pytanie ile jeszcze czasu i proszenie się o podbicie przepustki oraz wydatnie kwitka na rentgen. Bez tego Marek i Bartek nie mogli wrócić do samochodów.

Gdy w końcu wrócili pojechaliśmy na rentgen. Tam była totalna wolna amerykanka i kolejka do wjazdu na 4 godziny. Niestety ostatecznie nas nie wpuszczono, bo agencja nie wpisała nas w system. Następnego dnia przyszedł do nas człowiek z agencji i potwierdził że możemy jechać na rentgen. Udało się! Wyjechaliśmy z rentgena, wszystko okej, możemy jechać na parking w celu wystawienia dokumentu wyjazdowego. Okazało się jednak, że zezwolenia, które GITD wydaje jako ogólne, nie upoważniają do wjazdu na pusto. Konieczna była pomoc ambasady i finalnie dopiero w piątek wieczorem dostaliśmy zielone światło na wyjazd. Kolejne kilka godzin spędziliśmy w kolejce do rentgena i o 23:00, dwie i pół doby po zjechaniu z promu, oficjalnie powitaliśmy Maroko.

Do celu pozostało około 1800 kilometrów. Cała trasa przebiegła dosyć sprawnie, bez większych przygód. Tutejszy transport naprawdę robił wrażenie, począwszy od tuningu wizualnego, kończąc na sposobie załadunku i piętrowania towarów. Na Marokańskich drogach można spotkać bardzo dużo klasycznych samochodów, jak Scania serii 3, Renault Major lub Magnum AE, ale nie brakuje również nowych aut, jak Scania serii S na lampach żarówkowych H4. Prawdziwym królem tamtejszego transportu jest jednak japońskie Mitsubishi Fuso, modele Canter oraz Fighter.

Warto przeczytać!  Wieloryby aktywne jak nigdy, grają pod Bitcoin ETF? Wkrótce może nastąpić rozstrzygnięcie

Do samego Agadiru, około 800 kilometrów od północnego wybrzeża Maroka, wybudowana jest autostrada, za która płaci się na bramkach. Za to im bliżej byliśmy celu, tym bardziej wyczuwalny był klimat egzotycznej wyprawy. W każdej większej miejscowości palmy były czymś normalnym, a piasek tworzył na drogach zaspy, które koparki spychały niczym pługi śnieżne. Zwierzęta również zaczęły pojawiać się dosyć nietypowe, bo przy drodze chadzały kozy, owce, dzikie psy oraz wielbłądy.

W takim otoczeniu w końcu dojechaliśmy do Sahary Zachodniej. Choć kilkanaście krajów świata uznaje ten region za osobne państwo, a polska nazywa go „terytorium o nierozstrzygniętym statusie międzynarodowym”, w większości rządzi tam państwo marokańskie. W efekcie w każdej miejscowości każdy jeden pojazd kontrolowany jest przez marokańską policję. Są to dosyć szybkie kontrole i w naszym przypadku padało kilka pytań: gdzie jedziemy, po co i skąd jesteśmy. Na każdym kroku gdy tylko mówiliśmy „Polonia” to z uśmiechem na twarzy słyszeliśmy: „Robert Lewandowski!”.

 

W sobotę wieczorem dotarliśmy na miejsce. Aftissat Wind Farm to wielka farma wiatrowa, z której zabieramy kontenery do kraju, a konkretnie do Szczecina. Dźwig już na nas czeka, po godzinie jesteśmy załadowani i zaczynamy pauzę na środku pustyni. Tutaj przyznam, że to nietypowe zjawisko, gdy wiatr zabiera ze sobą piasek i wciska go w dosłownie w każde miejsce w kabinie i roznosi po całym ciele.

W niedzielę rano pora wracać w stronę portu w Tangerze, żeby oprawić kontenery i zmierzać w stronę domu. Jadąc tempem turystycznym zatrzymaliśmy się w miejscowości Akhfennir, tuż nad „granicą” Sahary Zachodniej, żeby skosztować tutejszej kuchni. Niestety żaden z nas nie odważył się zjeść tutejszych specjałów, ponieważ na sam widok odechciewało się jeść. Na samym końcu wioski znaleźliśmy jednak starszego Marokańczyka, który serwował bardzo dobra pizzę w cywilizowanych warunkach. Po obiedzie była też chwila czasu zamoczyć nogi w Oceanie Atlantyckim i w drogę.

Warto przeczytać!  Rower za zakup wódka Żabka jak zdobyć

W poniedziałek wieczorem meldujemy się w Tangerze, optymistycznie nastawieni do odprawy. Niestety dopiero we wtorek agencja poczyniła ruchy, lecz nie zdążyła z odprawą przed świętami narodowymi, przypadającymi na czwartek i piątek. Po długim weekendzie zapał do pracy też był niewielki, co skutkowało jakimikolwiek ruchami dopiero w środę, półtora tygodnia po wjechaniu do portu. My udaliśmy się na skaner i rewizje, a Szymon z Bartkiem musieli czekać na resztę dokumentów. Na rewizji wyszły jakieś niezgodności towaru z dokumentami i finalnie w czwartek wieczorem udaliśmy się na prom. Chłopakom RS2 nie poszło tak „dobrze”, bo dopiero dwa dni później dojechali do nas. Tutaj dodam, że Marokańczycy są bardzo sympatycznymi ludźmi, interesowali się dlaczego tyle czasu stoimy, oferowali pomoc i nawet częstowali nas owocami.

My przeprawiliśmy się do Algericas po 10 dniach od dotarcia do portu, naszym kolegom zajęło to 12 dni. Pasmo niepowodzeń nadal nas też nie opuszczało, gdyż otwarcie zgłoszenia T1 (tranzytu zewnętrznego) trwało aż 7 dni! Problem leżał po stronie marokańskiej, ponieważ dostarczono nam tam złe dokumenty, a kontakt był utrudniony. Po kilkunastu dniach batalii z odprawami została najprzyjemniejsza część, czyli droga z Hiszpanii do domu. Dotarliśmy tam równy miesiąc po wyruszeniu w trasę.

Z uwagi na ogromne zainteresowanie artykułem i tym samym utrudnione ładowanie się strony, pełna galeria zdjęć musiała zostać przeniesiona pod osobny link. To łącznie około 100 fotografii, które znajdziecie tutaj: Miesięczna trasa z Polski do Sahary Zachodniej – galeria zdjęć z całego wyjazdu




Źródło