Will Smith zostaje uderzony podczas ostatniej próby powrotu
recenzja filmu
ŹLI CHŁOPCY: JEDŹ ALBO ZGIŃ
Czas trwania: 115 minut, kategoria R (silna przemoc, cały język i pewne odniesienia seksualne). W kinach od 7 czerwca
Najlepsza część „Bad Boys: Ride or Die” pojawia się pod koniec filmu, kiedy Martin Lawrence uderza Willa Smitha w twarz i krzyczy „zły chłopiec!”
Jaka szkoda, że to podróbka.
Być może w nadchodzących latach widzowie będą cieszyć się tą komedią akcji, czwartą częścią kultowego serialu sprzed trzydziestu lat, nie myśląc o gwiazdorskim komiku Chrisie Rocku na scenie podczas ceremonii rozdania Oscarów w 2022 roku.
Jednak na razie ten dziwaczny incydent wciąż jest świeży w pamięci widzów, a aktora z „Dnia Niepodległości” trudno polubić – nawet w łatwo przyswajalnym filmie o kumplu i gliniarzu.
Jego drugi powrót po zeszłorocznym „Emancypacji” sugerowałby staroświecki frazes o trzecim razy.
W przeciętnej kontynuacji zaskakująco zabawnego „Bad Boys for Life” z 2020 roku Smith jest całkowicie martwy, z tym przeszklonym wyrazem korporacyjnego wypalenia. Może jego obserwatorzy są zmęczeni obserwowaniem spadku jego wyniku Q przez dwa lata.
Inaczej jest w przypadku jego kolegi z planu, Lawrence’a, który jak zawsze jest szalenie głupi, grając nieudolnego policjanta z Miami, dla którego egzekwowanie prawa jest irytujące.
Kiedy jego bohater, Marcus, doznaje zawału serca i jest bliski śmierci, jego obsesją staje się dyskretne jedzenie Skittles i Doritos za plecami zaniepokojonej żony. Dziwne wizje sprawiły, że uwierzył, że jest niepokonany. To losowe, ale jest coś.
Niepohamowana komiczna energia Lawrence’a – mogłem słuchać, jak krzyczał „Och, t…t!” w nieskończonej pętli – dzięki temu „Ride or Die” nie jest rutynowym przystankiem w ruchu drogowym.
Tak, to prawda, że Mike Smitha zawsze był heteroseksualnym mężczyzną w duecie. Ale tutaj jest praktycznie RoboCopem.
Mike nie jest już „nieuleczalnym kawalerem” i na początku poślubia Christine (Melanie Liburd) i usilnie uśmiecha się do kilku osób. Faza miesiąca miodowego trwa jednak zaledwie minutę, gdyż wspólnicy szybko dowiadują się, że zmarły kapitan policji w Miami Howard został oskarżony o potajemną pracę dla południowoamerykańskich karteli narkotykowych.
Z pomocą uwięzionego, dawno zaginionego syna Mike’a, Armando (Jacob Scipio), który sam jest baronem narkotykowym, para próbuje oczyścić imię ukochanego kapitana.
Sposób, w jaki to robią, nie ma większego znaczenia. Kończą się pościgami samochodowymi i spotykają podejrzanych przestępców w neonowych klubach nocnych „John Wick”. Jedną z nich gra źle wykorzystana Tiffany Haddish.
Nikt nie oczekuje, że fabuła filmów „Bad Boys” będzie zapadająca w pamięć i pomysłowa – i to jest w porządku. Mają być płótnem dla błyskotliwego połączenia Smitha i Lawrence’a.
Ten zbyt mocno stara się być głębszy. „Ride or Die” – który podobnie jak „For Life” wyreżyserowany jest przez Adila El Arbi i Bilalla Fallaha – wkracza w konflikt z podwójnymi skrzyżowaniami, wielokrotnymi polowaniami i odmiennymi motywacjami postaci.
Na przykład córka Howarda, Judy (Rhea Seehorn), jest marszałkiem Stanów Zjednoczonych, która gardzi Armando za zamordowanie jej ojca i ściga Mike’a i Marcusa za to, że mu to umożliwili. Postać jest płaska jak lodowisko, a jej znaczenie w filmie wynosi 30 tandetnych sekund.
Włosy Erica Dane’a odgrywają rolę złoczyńcy – cóż, jednego z nich – tajemniczej postaci, która wykorzystuje kapitana Howarda do ukrycia swoich własnych występków. Jednak raczej nie da się o nim zapomnieć. McSteamy z bronią.
Mając schematyczną fabułę i odpowiednich graczy drugoplanowych, Smith dzwoniący do niej stanowi główną przeszkodę dla serii tak zależnej od chemii dwóch głównych bohaterów, jak ta.
Tytuł oczywiście nawiązuje do najwierniejszej z przyjaźni. Ale gdy postawiono mi pytanie dotyczące przyszłości „Bad Boys”, wybrałbym „umrzeć”.