Biznes

Wojna w Ukrainie wydrenowała portfele Polaków

  • 24 lutego, 2023
  • 7 min read
Wojna w Ukrainie wydrenowała portfele Polaków


Rok temu napisałem, że nikt nie powinien
mieć wątpliwości: wielu
z nas odczuje rezultaty wojny w swoim portfelu. Czasem jest tak, że nie
lubię mieć racji. Nie lekceważąc cierpień Ukrainy i dziesiątek tysięcy ofiar
wojny wywołanej przez Rosję trzeba też podsumować koszty poniesione przez
polską gospodarkę.  Pisząc o gospodarce
nie mam na myśli jakiegoś abstrakcyjnego tworu, lecz miliony ludzi, ich
biznesy, interesy i osobisty dobrobyt. Wiele z tych rzeczy mocno ucierpiało
przez ostatni rok.

Szwadron jeźdźców wojennego kryzysu

Powszechnie widocznym i chyba najbardziej
odczuwalnym skutkiem wojny na Ukrainie jest niewidziana od ponad ćwierć wieku
inflacja. W styczniu 2023 roku indeks cen towarów i usług konsumpcyjnych (CPI)
był o 17,5% wyższy niż w lutym 2022 roku. 
Gdy dorzucimy do tego wzrost cen zrealizowany w lutym, to zapewne
przekroczymy 18%. Tu trzeba też jasno powiedzieć: daleko niecała zrealizowana
przez ostatnie 12 miesięcy inflacja jest „zasługą” Putina.  Polska miała poważny inflacyjny problem
jeszcze przed wybuchem wojny rosyjsko-ukraińskiej (przypomnijmy: 9,4% inflacji
CPI w styczniu’22). Ale gdyby nie ta wojna, to nie mielibyśmy do czynienia z aż
tak dewastującym wpływem inflacji.

(Bankier.pl na podstawie GUS)

O ile jeszcze wynagrodzenia – średnio rzecz
biorąc – wrosły w dwucyfrowym tempie i znacznej części pracującym (oraz emerytów)
zrekompensowały ubytek siły nabywczej pieniądza, to już dla naszych oszczędności
była to istna hekatomba. Ponieważ zdecydowana większość Polaków trzyma swoje oszczędności
czy to w gotówce czy na nisko oprocentowanych rachunkach bankowych, to w ciągu
ostatniego roku z okładem realnie stracili jakieś 20%. Utratę 1/5 zgromadzonych
oszczędności na skutek inflacji trzeba uznać za inwestycyjną katastrofę. Tym
bardziej, że nie za bardzo było się jak przed nią obronić. W 2022 roku straty przyniosły
zarówno polskie akcje, jak i obligacje. Zarobić można było tylko trzymając
pozycje w złocie i w walutach obcych. Nawet
nieruchomości przestały drożeć.

Warto przeczytać!  Tusk „szykuje powtórkę z OFE”? Wyciekły zmiany w emeryturach

Drogie paliwa i zbójeckie ceny energii

Inflację cenową w Polsce – oraz w prawie
całej Europie – napędzały galopujące ceny paliw i energii. W połowie lutego
litr benzyny Pb95 był o prawie 25% droższy niż przed rokiem, a olej napędowy
podrożał o 36%. Trzeba przy tym wziąć poprawkę na efekt niskiej bazy – w lutym
2022 cieszyliśmy się z tymczasowej obniżki stawek VAT na paliwa (z 23% do 8%).
Od 1 stycznia wrócił stary, „tymczasowo” podniesiony w roku 2012, 23-procentowy
VAT na paliwa.  

(Bankier.pl na podstawie danych BM Reflex)

Nie zmienia to faktu, że tankowanie stało
się przejawem luksusu. Ceny w okolicy 7 zł/l jeszcze kilka lat temu jawiłyby
się jako gospodarcza katastrofa. Dziś są normą. Nie zapominajmy przy tym, że
ten paliwowy szok w ostatnich miesiącach wyraźnie zelżał. Zwłaszcza na rynku
benzyn, które na światowych giełdach są obecnie wyceniane o ponad 10% niżej niż
rok temu. Olej napędowy w Londynie jest o prawie 5% tańszy niż przed wybuchem
wojny na wschodzie.  

Wygasł także szok na rynkach energii. Gaz
ziemny na holenderskiej giełdzie wyceniany jest na ok. 50 euro za MWh. To z
grubsza dwa razy więcej niż przeciętnie w latach 2023-20, ale zarazem siedmiokrotnie
mniej niż w szczytowym okresie gazowej paniki w sierpniu ubiegłego roku.
Błękitne paliwo jest też niemal o połowę tańsze niż w przededniu wybuchu wojny
rosyjsko-ukraińskiej.

Cena gazu ziemnego w Europie (w euro za MWh) (Trading Economics)

Do „przedwojennych” poziomów wróciły też
hurtowe ceny energii elektrycznej w Polsce. Giełdowe stawki MWh na rynku dnia
następnego w ostatnich dniach oscylują w przedziale 500-850 zł i są zbliżone do
tych sprzed roku. A jeszcze pod konie sierpnia obserwowaliśmy astronomicznie
wysokie stawki rzędu 1600-1800 zł/MWh. Nadal jest więc dość drogo, ale nie jest
to już sytuacja zagrażająca egzystencji polskiej gospodarki.

Warto przeczytać!  Dyrektor generalny Lego jest gotowy zapłacić dodatkowo za odnawialny plastik używany w klockach zabawkowych

Żywnościowy pik

Szok paliwowy zaczął ustępować już w lipcu,
a energetyczny dopiero jesienią ’22. Za to już latem szybko zaczęły spadać
globalne ceny płodów rolnych. Pamiętajmy, że przed wojną Rosja była największym
na świecie eksporterem pszenicy, a Ukraina zajmowała na tej liście piątą
pozycję. Blokada czarnomorskich portów wywołała skokowy wzrost cen zbóż oraz
olejów roślinnych.

(Bankier.pl na podstawie danych FAO)

Jednakże w
styczniu 2023 indeks cen żywności FAO znajdował się o 3,3% poniżej poziomów
sprzed roku oraz o blisko 18% niższy niż w rekordowym marcu. Warto przy
tym odnotować fakt, że przecena surowców rolnych przynajmniej jak dotąd nie
przełożyła się na spadek cen żywności w europejskich sklepach. Według danych
Eurostatu ceny żywności w krajach Unii Europejskiej w styczniu były średnio o
18,2% wyższe niż przed rokiem. Przy czym na Węgrzech artykuły spożywcze były o
niemal 50% droższe niż rok temu, na Litwie o 33,5%, a w Polsce o 21,2%. W ten
sposób wojna w „spichlerzu Europy” odchudziła portfele Europejczyków, którzy
zostali zmuszeni wydać większą część swoich dochodów na podstawowe artykuły
spożywcze.

Złoty padł ofiarą wojny na Ukrainie

Kolejnym kanałem transmisji
ukraińskiego kryzysu do polskiej gospodarki był rynek walutowy. Rok temu
przeżyliśmy mini-krach na rynku złotego. Polska nagle stała się krajem
przyfrontowym, do którego trafiło kilka milionów uchodźców z Ukrainy. Dodajmy
do tego galopującą inflację, zagrożenie rozszerzenia się konfliktu na inne
kraje regionu oraz niezbyt rozsądną politykę fiskalną rządu. To wszystko
spowodowało skokowy wzrost kursu euro z ok. 4,50 zł do rekordowych 5,00 zł. Na
szczęście początkowa panika szybko minęła, a Rada Polityki Pieniężnej
zdecydowała się na 100-punktową podwyżkę stóp procentowych. To wszystko
uchroniło nas przed trwałym przekroczeniem bariery 5 złotych za jedno euro.

Warto przeczytać!  Konfiguracja handlu na 3 czerwca: Nifty ma przekroczyć 23 000 po wynikach sondaży wyjściowych?

Niestety, złoty jak dotąd nie
powrócił do przedwojennej formy. Od ponad roku kurs euro w zasadzie nie schodzi
poniżej 4,60 zł i utrzymuje się w rysowanym od marca 2020 roku trendzie
wzrostowym. Przed wybuchem wojny na Ukrainie złoty był tak słaby jedynie wiosną
2004 i zimą 2009 roku. Zatem euro notowane po blisko 4,80 zł sygnalizuje
głęboką słabość polskiej waluty.

Widząc obrazy z Kijowa Polacy
znów masowo ustawili się w kolejkach przed bankomatami, wyciągając pieniądze z
banków. Wielu pobiegło prosto do kantoru lub do dilera złota, którego sprzedaż
ustanowiła nowe rekordy. Tak samo jak ceny królewskiego metalu. „Giełdowa” cena
złota w Polsce sięgnęła niemal 9,4 tys. złotych, ale „w detalu” popularne
monety bulionowe po raz pierwszy w historii osiągnęły pięciocyfrowe wartości.
Pomimo późniejszej przeceny ceny złota w PLN wciąż są o prawie 8% wyższe niż
rok temu.

Druga fala osłabienia złotego
nadeszła w sierpniu i we wrześniu. Tym razem naszą walutę tłamsiła siła dolara
i kryzys energetyczny w Europie. W rezultacie po raz pierwszy w historii
zobaczyliśmy dolara za 5 złotych. Nowy szczyt – także wyraźnie powyżej 5 zł-
ustanowił kurs franka szwajcarskiego. Pomimo jesiennego odreagowania złoty
wciąż pozostaje słaby zarówno w relacji do dolara, jak i euro i franka.

Wydaje się, że słabość złotego
pozostanie trwałym skutkiem wybuchu wojny na Ukrainie. Teraz
już prawie nikt na rynku nie wierzy w istotne umocnienie polskiej waluty w 2023
roku. Już nikt nie ma odwagi prognozować, że złoty powróci do formy
sprzed marca ’20 – co byłoby tożsame ze spadkiem kursu euro do strefy 4,25-4,35
zł. Teraz „optymistyczna”
narracja zakłada spadek kursu euro co najwyżej w rejon 4,40-4,50 zł.

autor

Krzysztof Kolany

główny analityk Bankier.pl


Źródło