Wojsko w kampanii PiS. Bojowy Humvee strzegł dmuchanej zjeżdżalni
- Wnioski od lokalnych działaczy do MON-u jaskrawo pokazują, że w ostatnich miesiącach o użyciu wojska nie decydowali dowódcy, lecz politycy związani z władzą. — Czuliśmy się jak marionetki — mówi żołnierz, który zabezpieczał pikniki
- Minister Mariusz Błaszczak odpowiedział pozytywnie również na prośbę telewizji Trwam. Akademia Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu w sierpniu zorganizowała warsztaty medialne „Nowe widnokręgi — życie to coś więcej”. Aby je uatrakcyjnić, organizatorzy poprosili szefa MON o skierowanie żołnierzy do przeszkolenia młodzieży, biorącej w nich udział
- — Wojsko, zamiast się szkolić, przygotowywać do wojny jeździło po piknikach, odpustach i jarmarkach. Żołnierze nie znają zapachu prochu i poligonu, bo byli atrakcją partyjnych imprez. To jest przerażające, do czego sprowadzono rolę wojska — mówi gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych
Za dwa miesiące z wojska odchodzi niezwykle doświadczony podoficer. Ma za sobą kilkadziesiąt lat służby, misje bojowe w Iraku i Afganistanie, zagraniczne kursy i szkolenia. Pytamy o powód jego decyzji: — Obstawianie dożynek i imprez promujących PiS. Mam już dość zabawy żołnierzami — odpowiada rozgoryczony. Wykorzystywanie wojska do celów politycznych przez PiS w tym roku osiągnęło apogeum i stało się powodem do opuszczenia armii nie tylko przez rozmówcę Onetu.
Proces ten rozpoczął się już kilka lata temu. Żołnierze byli wysyłani do zabezpieczania demonstracji antyrządowych, brali udział w partyjnych imprezach, czy tworzyli tło dla polityków występujących na konferencjach.
Jak bojowy Humvee strzegł dmuchanej zjeżdżalni w Zajączkach Drugich
Proceder ten rozwinął się jednak na niebywałą wręcz skalę przed wyborami parlamentarnymi wiosną tego roku. Do Ministerstwa Obrony Narodowej i dowództw jednostek zaczęła wówczas płynąć lawina wniosków od lokalnych działaczy i polityków PiS z prośbami o wysłanie żołnierzy i sprzętu na przeróżne uroczystości we wsiach, miasteczkach i miastach całej Polski. Onet ma kilka takich dokumentów.
Wnioski te pokazują, że w ostatnich miesiącach o użyciu wojska nie decydowali dowódcy, lecz politycy związani z władzą. — Czuliśmy się jak marionetki. Nikt nam nie tłumaczył, dlaczego mamy jechać na przykład do Zajączków Drugich i całą niedzielę stać obok dmuchanej zjeżdżali dla dzieci, bo akurat tamtejsza Ochotnicza Straż Pożarna zażyczyła sobie atrakcji w postaci wojska — mówi żołnierz, który ostatnie weekendy spędzał, obsługując przeróżne pikniki, jarmarki czy dożynki.
Inny dodaje: — Ludzie byli potwornie zmęczeni. Od kierowców po prasowców, wszyscy obsługiwali pikniki. Dochodziło do takich absurdów, że oficerowie starsi zajmowali się ustawianiem sprzętu.
Zajączki Drugie to licząca niespełna tysiąc mieszkańców wieś położona w województwie śląskim, w powiecie kłobuckim. Znajduje się tam szkoła podstawowa, kościół oraz remiza Ochotniczej Straży Pożarnej.
22 maja br. prezes Ochotniczej Straży Pożarnej w Zajączkach Drugich zwrócił się z prośbą do Marcina Ociepy, sekretarza stanu w ministerstwie obrony narodowej, o pomoc w organizacji pikniku rodzinnego. Wyjaśnił, że piknik ma na celu „integrację mieszkańców, jak i więzi rodzinnych poprzez wspólne zabawy”. Zapewnił, że w programie „nie zabraknie inspirujących kreatywnych spotkań, strefy zabaw dla dzieci, koncertów i wielu innych atrakcji”.
Jedną z nich miał być udział w zabawie żołnierzy i pokaz sprzętu wojskowego. Co na to wiceminister Ociepa? Odpowiedź znajdujemy już we wniosku prezesa OSP z Zajączków Drugich do resortu obrony. Sekretarz stanu w MON własnoręcznie napisał na nim „zgoda” i przekazał do realizacji przez Centralne Wojskowe Centrum Rekrutacji.
Dzięki tej zgodzie dmuchanego zamku na pikniku strzegli żołnierze z długą bronią w towarzystwie bojowego pojazdu Humvee.
Bojowy pojazd Humvee przy dmuchanym zamku w Zajączkach Drugich.
Prezes lokalnej OSP nie był oczywiście w stanie ściągnąć wojskowego sprzętu na wiejski piknik bez wsparcia z góry. To objawiło się na pikniku w postaci ważnych figur rządzącej partii. W Zajączkach Drugich promowali się m.in. sekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego z ramienia PiS Szymon Giżyński, senator PiS Ryszard Majer, radny gminy Krzepice i członek rady programowej PiS regionu częstochowskiego Damian Pilarz oraz wiceprzewodniczący Rady Powiatu Kłobuckiego Maciej Mońka – także z PiS.
Politycy PiS – Ryszard Majer, Damian Pilarz i Szymon Giżyński – podczas imprezy w Zajączkach Drugich.
Podobnych historii w ostatnich kilku miesiącach w całym kraju były setki. Najczęściej lokalni działacze PiS zwracali się z prośbami o wysłanie żołnierzy na przeróżne imprezy do Wojewódzkich Centów Rekrutacji, obejmujących swoim zasięgiem kilka powiatów. Stamtąd wnioski płynęły do dowódców jednostek wojskowych w okolicy, którzy byli zmuszeni na daną imprezę wystawić sprzęt i wysłać żołnierzy. — Jak nie było w jednostce takiego sprzętu, jakiego zażyczył sobie wójt lub poseł, to czasem rosomaki czy leopardy trzeba było wieźć przez pół Polski — opowiada dowódca jednej z jednostek, do której takie wnioski trafiały.
Posłowie PiS oraz wpływowi lokalni działacze tej partii pisali jednak również bezpośrednio do ministerstwa obrony, Mariusza Błaszczaka, któregoś z jego zastępców lub wprost do dowódców wojskowych. — Nie mieliśmy nic do powiedzenia. Przyjeżdżała do nas pani dyrektor z Centrum Operacyjnego MON i kazała zmieniać cały program szkolenia, tak by pasował pod te ich pikniki i jarmarki — opowiada żołnierz ze sztabu jednej z polskich dywizji.
Jak dzieci uczyły się snajperki na dożynkach w Jedwabnem
Jak to wyglądało w praktyce? Na przykład w maju br. burmistrz Jedwabnego i przewodniczący lokalnych struktur PiS Adam Niebrzydowski napisał do ministra obrony Mariusza Błaszczaka. Poinformował go, że 27 sierpnia br. w gminie zostaną zorganizowane gminno-parafialne dożynki połączone z piknikiem kół gospodyń wiejskich. W związku z tym poprosił szefa MON o „udostępnienie sprzętu wojskowego i orkiestry wojskowej do oprawy uroczystości w kościele”.
Licząca ponad 20 osób orkiestra wojskowa przygrywała na gminno-parafialnym święcie plonów w Jedwabnem.
Jak to uzasadnił? „Obecność wojsk nie tylko zapewni widowiskowy element wydarzenia, ale także pozwoli społeczności doświadczyć bliskości naszych sił zbrojnych. Z kolei orkiestra wojskowa dodatkowo podniesie rangę wydarzenia i wprowadzi wspaniałą atmosferę patriotyzmu, co będzie stanowiło niezapomniane przeżycie dla uczestników”.
Minister Błaszczak pismo burmistrza z adnotacją „zgoda” wysłał do Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Sugestia ministra była jasna — żołnierze i sprzęt miały się pojawić na pikniku w Jedwabnem.
W Sztabie Generalnym nastąpiła jednak konsternacja, ponieważ wojsko jako element dożynek i pikniku kół gospodyń wiejskich nie mieści się w żadnych planach i zadaniach. Oficerowie początkowo nie wiedzieli, co mają zrobić? „Z uwagi na fakt, że jest to wystąpienie pozaplanowe, a udział wojska w wydarzeniu wydaje się mieć charakter uatrakcyjnienia przedsięwzięcia partnera społecznego, będę zobowiązany za opinię w zakresie zasadności użycia SZ RP” — czytamy w piśmie Sztabu Generalnego do gen. Mirosława Brysia, szefa Centralnego Wojskowego Centrum Rekrutacji (CWCR).
Jak głosi stare porzekadło, w wojsku nie da się jedynie hełmu na lewą stronę wywrócić, zatem pretekst do wysłania żołnierzy na piknik koła gospodyń wiejskich w Jedwabnem też szybko się znalazł. Wynikał — jak zaznaczono w piśmie — „z ważnych względów społecznych”.
„Z ważnych względów społecznych” na imprezę w jedwabnym zawitało bojowe auto Humvee.
Z ważnych względów społecznych na gminno-parafialnym święcie plonów w Jedwabnem nie tylko zagrała ponad dwudziestoosobowa orkiestra wojskowa, ale mieszkańcy mieli okazję zapoznać się z wojskowymi ciężarówkami, quadami czy bojowym humvee. Spragnione kontaktu z bronią dzieci mogły przymierzyć się do wielu rodzajów broni długiej, w tym snajperskiej.
W towarzystwie małych snajperów i dużych żołnierzy promowała się uzbrojona w wyborcze obietnice ciężkiego kalibru grupa partyjnych polityków – m.in. wiceminister obrony narodowej Michał Wiśniewski z PiS, senator Adam Komorowski z PiS, asystent ministra cyfryzacji Adama Andruszkiewicza z PiS, Kamil Sienicki, wicemarszałek województwa podlaskiego Marek Olbryś z PiS, radny Sejmiku województwa podlaskiego Piotr Modzelewski z PiS, wicestarosta Łomżyńska Maria Dziekońska z PiS oraz przewodniczący rady powiatu Jan Kuczyński – także z PiS.
Wiceminister obrony narodowej Michał Wiśniewski (pierwszy z lewej w garniturze) podziwia „młodego snajpera” w towarzystwie oficerów Wojska Polskiego w Jedwabnem.
Jak wojsko i Straż Graniczna obsłużyły jarmark w Kodniu
Prośbę o dostarczenie wojska na lokalną imprezę do ministra Błaszczaka wystosował w maju br. Jerzy Troć, wójt niewielkiej gminy Kodeń, leżącej niedaleko granicy z Białorusią w województwie lubelskim. Władze gminy, zanim przeszły do rzeczy, podziękowały ministrowi obrony za to, że na ich terenie stacjonuje wojsko. Rzeczywiście, dzięki lobbingowi wójta Trocia u wpływowych polityków PiS m.in. senatora Grzegorza Bieleckiego, Wojska Obrony Terytorialnej wykupiły budynek starej szkoły, w którym teraz stacjonuje część 19. Nadbużańskiej Brygady WOT.
Apetytu wójta to jednak nie zaspokoiło. Już w ubiegłym roku udało mu się ściągnąć wojsko na organizowany w gminie Jarmark Sapieżyński. Dlatego w tym roku również śmiało zapukał do ministerstwa obrony. „W związku z tą dobrą współpracą — pisze wójt Kodnia — pozwolimy sobie złożyć prośbę dotyczącą ponownego wyrażenia aprobaty na udział Wojska Polskiego w celu zorganizowania pokazów wojskowych na Jarmarku Sapieżyńskim, który odbędzie się 9 lipca 2023 r.”
W piśmie wójt wymienił też konkretny sprzęt, który jego zdaniem powinien zagościć na jarmarku. Na zeszłorocznym jarmarku dzięki przychylności ministra Błaszczaka, mieszkańcy Kodnia zobaczyli transportery Rosomak, moździerze Rak, samobieżne przeciwlotnicze zestawy rakietowe Poprad i pojazdy Żmija, przeznaczone dla jednostek rozpoznawczych. Na rynku odbył się również dynamiczny pokaz wyszkolenia wojskowego.
Samobieżny przewiwlotniczy system rakietowy Poprad na jarmarku w Kodniu w 2022 r.
Zanim jednak sprzęt trafił na jarmark, musiał przejechać przez pół kraju. — Za to wszystko płaci wojsko, a koszty wpisywane są do zakładki „promocja obronności” — mówi oficer, który zna kulisy sprawy.
W tym roku na pikniku militarnym przy jarmarku pojawiło się wojsko i Straż Graniczna, które na co dzień chronią granicy z Białorusią przed prowokacjami ze strony reżimu Łukaszenki i przemytem imigrantów. Tym razem jednak ważniejsza okazała się służba na jarmarku.
Jak czołg Leopard pojechał na piknik w Wadowicach
Sprecyzowane potrzeby, jeżeli chodzi o sprzęt wojskowy miał również burmistrz Wadowic, Bartosz Kaliński, nie trzeba dodawać, że również z PiS. Wiosną tego roku pisemnie poinformował najważniejszych dowódców wojskowych o tym, że 6 sierpnia br. zamierza zorganizować u siebie piknik wojskowy.
W związku z tym poprosił ich „o rozważenie możliwości wsparcia przedmiotowego przedsięwzięcia poprzez uświetnienie i wystawienie najnowocześniejszego sprzętu wojskowego będącego obecnie na wyposażeniu SZ RP”. W dalszej części podkreślił: „Z pewnością możliwość zobaczenia z bliska legendarnego już śmigłowca Black Hawk, czy czołgu Leopard 2A byłoby niezapomnianym przeżyciem dla wszystkich bez wyjątku uczestników spotkania”.
Śmigłowiec Black Hawk na wadowicki piknik co prawda nie doleciał, ale czołg Leopard 2PL z 10 Brygady Kawalerii Pancernej ze Świętoszowa wraz z moździerzem samobieżnym Rak z 21 Brygady Strzelców Podhalańskich oraz sporą liczbą pomniejszego sprzętu i uzbrojenia rzeczywiście były atrakcjami pikniku.
— Pieniądze na to idą z budżetu MON-u, a eksploatacja sprzętu wojskowego kosztuje i to nie małe pieniądze, tak samo kosztuje dodatkowa służba żołnierzy, którzy te pikniki obsługują. Nawet jeśli chcielibyśmy zbliżyć wojsko do społeczeństwa, to w tym przypadku mamy do czynienia z zupełnym przerostem formy nad treścią — uważa gen. Stanisław Koziej, były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Żołnierzez ze 112 Batalionu Lekkiej Piechoty z Oświęcimia przy wojskowym Jelczu.
Jak poseł PiS też chciał czołgu, a dostał tylko samobieżny moździerz
Na współpracę z wojskiem nie może narzekać także poseł PiS Krzysztof Czarnecki. Wiosną napisał do ministra Błaszczaka, że blisko współpracuje z prezesem Chodzieskiego Stowarzyszenia Patriotycznego Przemysławem Lasotą, a ten chce zorganizować happening na chodzieskim rynku w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Poprosił więc ministra o wsparcie tego projektu. „Bardzo nam zależy, aby w wydarzeniu wzięli udział żołnierze Wojska Polskiego z ekspozycją pojazdów bojowych: samochodów, transporterów, a może nawet czołgu”.
Wniosek posła Czerneckiego szybko trafił na biurko dyrektora Departamentu Edukacji, Kultury i Dziedzictwa MON, Pawła Huta, który poleciał „nawiązanie przez wytypowaną jednostkę wojskową kontaktu z wnioskodawcą, w celu realizacji przedsięwzięcia”.
Czołgu posłowi co prawda nie udało się ściągnięć na chodzieski rynek, ale dzięki politycznym wpływom posła w resorcie obrony stanął tam już 24-tonowy moździerz samobieżny Rak i różne inne pojazdy wojskowe, obsługiwane przez żołnierzy.
Moździeż Samobieżny Rak w Chodzieży.
Oficerowie z Wojskowych Centrów Rekrutacji na czele z tym najważniejszym w Warszawie ochoczo spełniali życzenia polityków PiS. Mieli też pełną świadomość, że bardziej niż promocji wojska, służą one promocji polityków. Jak wynika z naszych informacji potwierdzonej w dwóch niezależnych źródłach szef WCWR, gen. Mirosław Bryś miał na jednej z odpraw dotyczącej takich przedsięwzięć, powiedzieć do zgromadzonych żołnierzy: „Jeszcze jeden taki piknik i wygramy wybory”.
Jak wojsko szkoliło studentów Ojca Dyrektora
Nie tylko dożynki, pikniki i jarmarki obsługiwało w tym roku wojsko. Minister Błaszczak odpowiedział pozytywnie również na prośbę telewizji Trwam ojca Tadeusza Rydzyka. Akademia Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu w sierpniu zorganizowała dla młodzieży warsztaty medialne „Nowe widnokręgi — życie to coś więcej”. Aby je uatrakcyjnić, organizatorzy poprosili szefa MON o skierowanie żołnierzy do przeszkolenia młodzieży, biorącej udział w warsztatach.
„Wychodząc naprzeciw zapotrzebowaniu młodego człowieka, nieustannie staramy się wzbogacić ofertę warsztatów” — podkreślił w piśmie do szefa MON ojciec Piotr Dettlaff, jeden z dyrektorów telewizji Trwam. Przypomniał, że w ubiegłym roku 250 osób — uczestników warsztatów wzięło udział w zajęciach terenowych na poligonie. „Młodzież mogła m.in. przejść podstawowe szkolenie strzeleckie, dowiedzieć się, na czym polega SERE, poznać budowę sprzętu i uzbrojenia, jak również przejść wojskowy tor przeszkód” — wymienia ojciec Dettlaff i dodaje, że liczy na podobne atrakcje również w tym roku.
— MON oczywiście przychylił się do prośby z telewizji ojca Rydzyka i zorganizował szkolenie dla uczestników warsztatów — mówi osoba znająca sprawę.
— Wojsko, zamiast się szkolić, przygotowywać do wojny jeździło po piknikach, odpustach i jarmarkach. Żołnierze nie znają zapachu prochu i poligonu, bo byli atrakcją partyjnych imprez. To jest przerażające, do czego sprowadzono rolę wojska — mówi gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych.
Zapytaliśmy resort obrony, w ilu piknikach i imprezach promujących obronność uczestniczyło polskie wojsko w tym roku, ilu żołnierzy i jaka liczba sprzętu była w to zaangażowana oraz ile to wszystko kosztowało.
Z krótkiej odpowiedzi ministerstwa dowiedzieliśmy się, m.in. że „wydarzenia o charakterze promującym różne rodzaje służby wojskowej to przede wszystkim możliwość bezpośredniego kontaktu z profesjonalną załogą, zapoznania się z nowoczesnym sprzętem zakupionym w ostatnich latach dla Wojska Polskiego”, a „także okazja do rozmowy z żołnierzami nt. służby w Wojsku Polskim”. Resortowi udało się jednak w niej ominąć wszystkie pytania, które zadaliśmy.
